[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pośrednie również są praktykowane, choć najczęściej między wyższymi dowódcami.  Dasz mi ciężarowca i
gitarzystę, a ja ci dam za to malarza pokojowego i plastyka", albo:  Towarzyszu pułkowniku, nie stawiajcie
mi niskiej noty za ćwiczenia (ten rodzaj przetargu odbywa się zwykle z obserwatorami z innej dywizji), to
dam wam rzezbiarza! Wyrzezbi kogo chcecie, będzie można postawić w kantynie oficerskiej Lenina,
Andropowa - kogo dusza zapragnie!".
Fachowcy pracują na akord. Obowiązuje święta zasada bodzców materialnych. Płace wahają sic w
zależności od umiejętności i zaszeregowania fachowca. Czasami bywa to tak:  Zostaniecie mistrzem
olimpijskim - damy wam awans na porucznika". Bo ile kosztuje ministra obrony wyasygnowanie jednej czy
dwóch dodatkowych gwiazdek? Pewien piłkarz doszedł nawet do rangi generała, nie odsłużywszy w wojsku
ani jednego dnia. Chociaż wypada nadmienić, że nazywał się Jurij Breżniew.
Z kolei w Kijowskim Okręgu Wojskowym, w zakładach remontowo-naprawczych czołgów, zorganizowano
warsztat przeglądów i napraw prywatnych samochodów. Szefowie okręgu napychali sobie kieszenie
milionami rubli, zaś fachowcy, którzy reperowali pojazdy, co wieczór otrzymywali przepustki. Wszyscy byli
zadowoleni: i generałowie, i fachowcy, i klienci. Jakość napraw była wyśmienita. Niestety, w końcu
zakazano tego procederu. Teraz w całym Kijowie nie ma gdzie naprawić Aady.
41
Nawet gdyby fachowcom w ogóle nie płacono i tak pracowaliby najwydajniej jak się da. Każdy woli pływać
całymi dniami w basenie, albo odbijać piłeczkę pingpongową, niż kopać głębokie rowy w upale i kurzu.
Znacznie przyjemniej jest siedzieć w ciepłej kanciapie i rysować obrazki do gazetki satyrycznej, niż
wymieniać na mrozie gąsienice czołgu. Sprawdzono to empirycznie. Na dodatek wszyscy fachowcy
otrzymują wyjątkowo długie przepustki i urlopy, oczywiście kosztem kolegów. Właśnie to stanowi zródło
rozkładu w armii. Nie jest to zródło jedyne, i z pewnością nie najważniejsze, lecz jedno z podstawowych.
Przyjmijmy, że ulicą idzie żołnierz brudny, pijany, rozczochrany. Zauważcie, wszystkie patrole trzymają się
od niego z daleka. Okazuje się, że to osobisty stolarz dowódcy dywizji. A tamten zarzyganiec okazuje się
być osobistą siłą roboczą szefa sztabu dywizji, najętą do kopania prywatnego basenu. Tych najlepiej w ogóle
nie ruszać i nie mieć z nimi nic do czynienia!
Wróćmy jednak do sierżanta, od którego zaczęła się nasza opowieść. Z zawodu był jubilerem, i to jubilerem
z dziada pradziada. Do wojska przyszedł wraz z kompletem narzędzi: piłek, imadełek i pincetek. Młodzieńcy
masowo przychodzą do wojska z własnymi gitarami i bałałajkami, z pędzlami i blejtramami. Ludzie radziec-
cy dobrze poznali obyczaje panujące w armii i zachęcają swoich synów, aby od pierwszego dnia służby
ujawniali indywidualne talenty.
Zumarow popisał się tym, co potrafi natychmiast po dołączeniu do naszego pułku. Niemalże pierwszego dnia
zabrano go do klubu, gdzie otrzymał rozkaz wykonania w srebrze miniatury czołgu na prezent dla
przewodniczącego jakiejś komisji inspekcyjnej. Formalnie figurował w składzie mojego plutonu. Miałem pół
roku, aby uczynić zeń wzorowego sierżanta, przyszłego dowódcę T-62. Przez cały okres służby ani razu się z
nim nie spotkałem. Na trzydziestu żołnierzy w plutonie miałem jeszcze sześciu takich jak on. Ale ci - malarz,
skrzypek, pianista i trzej sportowcy - przynajmniej raz, dwa razy tygodniowo pojawiali się w plutonie i
zdołałem ich czegoś tam nauczyć.
Kursant Zumarow nie pojawił się nawet na końcowym sprawdzianie. Bo i jakże? Zajmował się przecież na
okrągło miniaturkami czołgów, które rzezbił w brązie i plastiku. Test egzaminacyjny wypełniał za niego do-
wódca pułku, który co rusz pytał o coś członków komisji. W wyniku tego Zumarow został wzorowym
żołnierzem, otrzymał stopień sierżanta i pozostał w naszym pułku jako dowódca drużyny, aby szkolić nowe
pokolenie dowódców czołgów. Był dowódcą drużyny w moim plutonie, ale nigdy nie oglądałem go na oczy.
Nie myślcie sobie, że tylko ja jeden miałem problemy z  martwymi duszami". Każdy dowódca plutonu miał
takich sześciu albo siedmiu na swojej liście. Podziałjest sprawiedliwy i nikt nie żywi urazy! W ten sposób
szkolimy kadry dla ukochanej armii. Kiedy taki fachowiec przybywa z pułku szkolnego do jednostki
liniowej, na samym wstępie melduje uczciwie:  Nie jestem czołgistą, tylko tenorem". A cały pułk się cieszy:
 Na kogoś takiego właśnie czekamy!". W rezultacie czołgiem dowodzi ce-
lowniczy, tenor zaś całymi dniami ćwiczy arie. I wszyscy są zadowoleni. Zaś o najlepszych fachowców,
takich jak nasz jubiler, pułk szkolny walczy do ostatniej kropli krwi. Nigdy w życiu nie trafią do oddziałów
liniowych! Zatrzymuje się ich pod byle pretekstem, najczęściej jako nominalnych instruktorów.
Lecz sierżant-instruktor Zumarow wpierw wpadł w oko dowódcy dywizji, a potem samemu dowódcy armii.
W rezultacie awansował do szczebla dywizji, a pózniej armii. Mógłby zajść jeszcze wyżej, gdyby nie dorwał
go patrol. Ito jeszcze, na domiar złego, w innym okręgu.
Po pierwszej rozmowie z prokuratorem wojskowym uznałem, że drugiej nie będzie, skoro w sprawie sierżan-
ta i tak nie potrafiłem nic powiedzieć - ani na jakim jest obecnie szczeblu, ani kto jest jego faktycznym
dowódcą, ani ile razy tygodniowo korzysta z przepustki. A jednak drugie przesłuchanie się odbyło.
- Gdzie jego przysięga?
- Nie wiem.
Tego naprawdę nie mogłem wiedzieć.
Każdy żołnierz radziecki po miesiącu szkolenia unitarnego składał przysięgę. Następowało to dopiero po
tym, jak oddał pierwszy strzał ze swej broni. Każdy otrzymywał osobno wydrukowany tekst ślubowania i
osobiście składał pod nim podpis. Chodziło o to, by w razie potrzeby można było dołączyć tę luzną kartę do
akt sądowych delikwenta.
W czasie, gdy nasz pluton po raz pierwszy jechał na strzelnicę, Zumarow zawzięcie modelował swój kolejny
czołg.
- Nie szkodzi - rzekł mu wówczas dowódca pułku. -Pójdziecie z następnym plutonem.
Pózniej jednak dowódca pułku jakoś zapomniał dopilnować sprawy. Ja sam, mimo że byłem bezpośrednim
dowódcą Zurnarowa, dostałem polecenie nie wtrącać się w sprawy, które mnie nie dotyczą.
A teraz oto wyszło na jaw, że Zumarow nie tylko nie jest żadnym sierżantem, ale w ogóle nie jest
żołnierzem.
Nie podlega zatem jurysdykcji wojskowej. Z kolei w świetle przepisów prawa cywilnego nie dopuścił się
żadnego przestępstwa - po prostu przejechał się z miasta do miasta. No i oczywiście tych osiemnastu
42
miesięcy wojska też nie można było mu zaliczyć, jako że czas służby liczy się od przysięgi. Krótko mówiąc,
Zumarow miał wszelkie podstawy by podnieść raban:  Ja nic nie wiedziałem. Wstąpiłem do wojska i
sumiennie odbywam służbę. Dlaczego nie daliście mi złożyć przysięgi? To nie moja wina, tylko wasza!".
I rzeczywiście rozpętał się skandal, który trzeba było zdławić w zarodku. Ucierpieć mogły nie tylko takie
pionki jak dowódca pułku, lecz i osobistości wyżej postawione. Skandal zatuszowano na szczeblu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl