[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ró\ową wstą\eczką. - To prezent ślubny.
- Jak miło z twojej strony. - Monique ucałowała córkę. - Ja te\ mam coś dla ciebie.
Mam nadzieję, \e będziesz się tym długo cieszyła. - Wprowadziła Summer do salonu.
Nie, nie w ten sposób, pomyślała Summer, zrozpaczona widokiem Blake'a. Chciała się
przygotować, wypocząć i nabrać pewności. Nie chciała go teraz widzieć. I nie tutaj. A jego
rodzice? Jedno spojrzenie na kobietę u boku B.C. wystarczyło, aby rozpoznać w niej jego
\onÄ™. Przecie\ to nie ma sensu.
- Twoja gra wcale nie jest zabawna, mamo. - Ukradkiem skarciła matkę po francusku.
- Być mo\e jest to najwa\niejsza rola w moim \yciu. B.C. - zaczęła radośnie -
poznałeś moją córkę, prawda?
- Istotnie. - Podał jej kieliszek. - Miło znowu cię widzieć. - Uśmiechnął się serdecznie.
- Oto mama Blake'a - ciągnęła Monique. - Lillian, przedstawiam ci moją jedynaczkę,
Summer.
- Miło mi cię poznać. - Lillian podała Summer rękę.
Nie była ślepa, dostrzegła zaskoczenie Summer obecnością Blake'a, przestrach, a
zarazem bezgraniczną radość w jej oczach. Jeśli Monique zaaran\owała to spotkanie dla tych
dwojga, Lillian doło\y wszelkich starań, aby jej dopomóc.
- Właśnie usłyszałam, \e jesteś szefem kuchni i opracowałaś menu dla hotelu.
- Owszem. - Summer nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Miała mętlik w głowie. -
Przyjemnie się \eglowało? Byli państwo na Tahiti, prawda?
- Zwietnie się bawiliśmy, chocia\ B.C. lubi udawać pirata, jeśli się go nie pilnuje.
- Bzdura. - B.C. serdecznie objął \onę. - To jedyna kobieta, której nie boję się
powierzyć steru moich łodzi.
Są sobą zafascynowani. Summer była zaskoczona. Rodzice Blake'a byli mał\eństwem
od czterdziestu lat, na pewno nie obyło się bez burz, a mimo to nadal są razem i niewątpliwie
siÄ™ kochajÄ….
- Czy to nie piękne, kiedy mą\ i \ona mają wspólne zainteresowania, a jednak
pozostają sobą? - Monique przyglądała się im przez chwilę, po czym odwróciła się do
Blake'a.
- Zgodzisz siÄ™ ze mnÄ…, \e takie rzeczy trzymajÄ… ludzi razem nawet w trudnych
chwilach?
- Zwięta prawda. - Blake patrzył Summer prosto w oczy. - Liczy się miłość, szacunek i
mo\e te\... optymizm.
- Właśnie, optymizm. - To słowo najbardziej spodobało się Monique. - Dobra
odpowiedz. Ja jestem optymistką, mo\e nawet do przesady. Czterech mę\ów... - Zmiała się z
samej siebie.
- Zawsze szukałam miłości. Myślisz, \e to błąd, nie zwa\ać na nic innego? - zwróciła
siÄ™ do Lillian.
- Wszyscy szukają miłości i namiętności. - Lillian musnęła ramię mę\a gestem tak
naturalnym, \e niemal niedostrzegalnym. - Wa\ny jest oczywiście szacunek. I jeszcze dwie
rzeczy.
- Spojrzała mę\owi w oczy. - Tolerancja i wyrozumiałość.
Wiedziała. B.C. wyczytał to w jej wzroku. Tak, wiedziała przez te wszystkie lata.
- Wspaniale. - Monique, zadowolona z siebie, postawiła prezent na stoliku. - To
odpowiednia chwila, \eby otworzyć ślubny podarunek. Tym razem wykorzystam wasze rady.
Summer miała ochotę uciec czym prędzej. Nic prostszego, wystarczyło obrócić się na
pięcie i wybiec. Tymczasem stała jak słup soli, ze spojrzeniem utkwionym w Blake'u.
- Jest prześliczny. - Monique ostro\nie wyjęła z pudełka malutką, ręcznie robioną
karuzelę. Konie były z kości słoniowej, ze złotymi zdobieniami. Ka\dy inny, wyjątkowy. Gdy
Monique pokręciła korbką, karuzela ruszyła w takt preludium Chopina.
- Kochanie, có\ za wspaniały prezent. To będzie mój skarb.
- Ja... - Summer spojrzała na matkę i nagle wszystkie wątpliwości i rozterki ulotniły
siÄ™ gdzieÅ›, przestaÅ‚y siÄ™ liczyć. - Å›yczÄ™ ci szczęścia, ma mére.
Monique, rozpromieniona, pogładziła córkę po policzku i ucałowała serdecznie.
- Ja tobie te\, mignonne.
B.C. skorzystał z okazji i nachylił się do ucha Lillian.
- Wiesz o wszystkim, prawda? Spokojnie podniosła kieliszek do ust.
- Oczywiście - szepnęła. - Nigdy nie umiałeś niczego ukryć przede mną.
- Ale...
- Od razu się domyśliłam i nienawidziłam cię przez cały dzień. Pamiętasz, kto
zawinił? Ja nie. Nie interesuje mnie to.
- Wielkie nieba, Lilly. Nawet nie wiesz, jak gryzło mnie sumienie. Dziś o mało się nie
udławiłem...
- Dobrze ci tak - przerwała. - A teraz, stary głupcze, chodzmy stąd i pozwólmy
dzieciom porozmawiać. Monique - Lillian wyciągnęła do niej dłonie. Popatrzyły sobie w oczy
i powiedziały to, czego słowa nie potrafiłyby przekazać. - Dziękujemy za uroczy wieczór. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl