[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wizyjnych co wieczór widział Julie Weston, moje słowa mogły nie brzmieć tak prze-
sadnie. Albo kontynuowałem może mi pani zaufać. Radzę wybrać to trzecie.
Odsunęła się na drugą stronę jacuzzi i usiadła na betonie tak jak ja. Nadal
mocno oplatała się ramionami, ale nie sądzę, że z powodu chłodnego wiatru. Wyglą-
dała na kobietę, która czuje się bezbronna. Która zapewne już od dawna czuła się
bezbronna. Pocierała dłońmi ramiona i patrzyła na mnie.
Mówi pan, że John pana wynajął?
Zgadza się.
Niech mi pan o nim opowie.
Zmarszczyłem brwi, ale zaraz zrozumiałem, że sprawdza mnie w ten sposób,
chce się upewnić, że jestem tym, za kogo się podaję.
To hałaśliwy, nieznoszący sprzeciwu stary żołnierz zacząłem. Swoim za-
chowaniem potrafi onieśmielać i prowokować. To człowiek samotny, a teraz jest bar-
dziej samotny niż kiedykolwiek. Skrzywiła się, kiedy to powiedziałem. Kocha syna,
kocha swoją wnuczkę i kocha panią ciągnąłem. Otworzył swoje oszczędności eme-
rytalne dla mnie i mojego partnera, bo ma nadzieję, że panią znajdziemy, a przynajm-
niej stwierdzimy, co się z panią stało. Tylko to trzyma go teraz przy życiu. Ostatnim
razem, kiedy go widziałem, siedział na tarasie za waszym domem i patrzył na bałwa-
na, którego ulepiła pani córka; jakby był kwintesencją tego, co on pielęgnuje w duszy.
Nie miałem zamiaru wywołać w niej poczucia winy ani smutku. Po prostu opi-
sałem Johna Westona na podstawie pierwszych obrazów, jakie mi się nasunęły. Kiedy
doszedłem jednak do bałwana, Julie Weston cicho płakała. Trzymała się dłońmi za
ramiona, nie próbując nawet powstrzymać łez, które zalewały jej twarz i spadały niżej
grubymi kroplami. Siedziałem nieruchomo naprzeciwko niej. Chciałem przejść przez
basen, objąć ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale wiedziałem, że nie chcia-
łaby tego, natomiast nie wiedziałem, czy wszystko będzie dobrze.
Płakała przez kilka minut, a ja milczałem, nie czyniąc żadnego gestu. Jeśli miała
mi zaufać, musiała to zrobić z własnej woli. Jeśli nie, to będę musiał zadzwonić do
Cody'ego, żeby przysłali grupę agentów; zgarną ją i zabiorą do Cleveland. Tak przy-
najmniej powinienem zrobić. Swoją robotę wykonałem, odnalazłem Julie Weston. Te-
raz niech inni zajmą się sprawą. Ale nic nie zrobiłem. Chciałem wysłuchać, co ma do
powiedzenia. W końcu przestała płakać i głęboko, nierówno zaczerpnęła tchu. Pod-
niosła głowę i znów na mnie spojrzała. Większa część jej twarzy była skryta w cieniu i
pod wilgotnymi włosami. Ale oczy, widziałem, wpijały się we mnie, trzymały mnie,
przeszywały na wylot, jakby chciała przejrzeć moją duszę, żeby wiedzieć, jak się wo-
bec mnie zachować. Zaczęła mówić głosem cichym jak szelest palmowych liści, które
poruszał nad nami wiatr.
Potrzebuję pomocy wyszeptała.
Czekałem na ciąg dalszy, ale umilkła. Kiwnąłem głową.
Więc chyba dobrze, że się pojawiłem.
Poprosiła, żebym pokazał jej identyfikator i licencję detektywa. Było to bezce-
lowe dowód tożsamości można łatwo sfałszować, a ona i tak już postanowiła mi za-
ufać ale może te trywialne środki ostrożności sprawiły, że poczuła się lepiej. Poszli-
śmy na górę do jej pokoju. Wytarła się i naciągnęła bluzę na strój kąpielowy, ja czeka-
łem w salonie. Apartament składał się z trzech pomieszczeń, drzwi do drugiej sypialni
były zamknięte. Kiedy wyszła z łazienki, zobaczyła, że na nie patrzę.
Ona tam jest powiedziała, wiedząc, o kim myślę. Popatrzyła na mnie z wa-
haniem, potem przeszła obok mnie i otworzyła drzwi. Nie podszedłem, ale światło z
łazienki, które sączyło się do pokoju, wystarczało, żebym zobaczył śpiącą pod kołdrą
dziewczynkę. Jej ciemne włosy rozsypały się na poduszce. Betsy Weston. Przygląda-
łem się jej przez kilka sekund.
Cieszę się, że jest bezpieczna. Mój głos pod wpływem wzruszenia zabrzmiał
nieco ochryple.
Julie Weston stała w drzwiach, nie przesłaniając światła, żebym mógł zajrzeć do
pokoju, ale zarazem tak, żeby móc zastawić mi drogę, gdybym chciał się obok niej
przecisnąć. Odwróciłem się, a ona zamknęła po cichu drzwi i zaprowadziła mnie na
balkon.
Tutaj możemy porozmawiać powiedziała. Nie chcę jej budzić. Oparła się
o balustradę i spojrzała w dół na basen. Nie powinnam schodzić mówiła. Tak się
bałam, że ją zostawiam samą. Ale musiałam wyjść. Musiałam się wydostać z tego
przeklętego pokoju. To jest jak więzienie.
Usiadłem na jednym z plastikowych krzesełek werandowych i przyglądałem się
jej. Stała tyłem do mnie, patrząc na basen. Bluza sięgała jej do miejsca, gdzie kończył
się dół kostiumu kąpielowego, a w cieniu widać było smukłe, piękne kontury nóg.
Odwróciła się do mnie, ale nie usiadła, oparła się plecami o balustradę. I zaczęła
opowiadać swoją historię.
Byli rodziną doskonałą. Szczęśliwą, zdrową i bogatą. Spotkała Wayne'a, kiedy
pracował dla Pinkertonów. To była randka w ciemno zaaranżowana przez jedną z jej
przyjaciółek. Wyszli na miasto tylko raz. Z początku pomyślała o nim, że jest zbyt aro-
gancki, trochę za sprytny. Za bardzo pewny siebie. Ale był przystojny, inteligentny i
czarujący. Kiedy znów zadzwonił i zaproponował randkę, nie odmówiła. Była druga
randka, potem trzecia, a w końcu spędzili tydzień w Szwajcarii, gdzie w pięknym gór-
skim domku przyjęła jego oświadczyny. Pół roku pózniej wzięli ślub. Wayne zaryzy-
kował swoją karierę zawodową: rzucił Pinkertonów i prowadził własną działalność.
Wszystko grało. O ile Julie Wayne wiedziała, był w swoim fachu bardzo dobry.
Z początku miał partnera o nazwisku Aaron Kinkaid, ale postanowili się rozdzielić i od
tamtego czasu mąż pracował sam. Uważnie przyglądałem się jej twarzy, kiedy mówiła
o Kinkaidzie, ale jeśli było w niej jakieś uczucie czy pasja, to dobrze ukryte.
I tak szczęśliwe małżeństwo trwało, kariera się rozwijała, a rodzina powiększyła
o córeczkę. Wayne zarabiał naprawdę duże pieniądze, mówił, że interes idzie dobrze,
że nie może być lepiej, że codziennie przybywają nowi klienci. Na dziesiątą rocznicę
ślubu dostała wspaniały prezent fabrycznie nowego lexusa. Przystojny, czarujący,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]