[ Pobierz całość w formacie PDF ]
walizki, odzyskał równowagę i pobiegł w stronę furtki. Otworzył ją w locie i wpadł do
garażu. Było prawie zupełnie ciemno.
Zauważył promień światła od drzwi, które prowadziły na ulicę. Szybkim krokiem
podszedł na drugi koniec garażu i uchylił dwuskrzydłowe wrota.
Wiedział, że mieszkańcy hotelu zostawiają kluczyki u dozorcy, który siedział w klitce
przylegającej do garażu. Harry Shulz był tu dwukrotnie od czasu zameldowania się w hotelu.
Postawił walizę przy wejściu i zbliżył się do kabiny. Dozorca spał głębokim snem.
Harry Shulz wycelował w czaszkę. Uderzył wytrawnym ciosem prawej ręki. To powinno
wystarczyć, żeby go uśpić na dłuższy czas.
Nienawidził zabijania, kiedy to nie było konieczne. Mordowanie tylko wtedy
akceptował, kiedy był za to opłacany. Wychodził bowiem z założenia, że jeśli ktoś płaci za
zabicie kogoś innego, to znaczy, że ma poważne powody, żeby tak uczynić. I rzadko się
zdarza, żeby wyznaczona ofiara zasługiwała na życie. To zapewniało Harry emu czyste
sumienie. Tym bardziej że nie przypominał sobie, żeby wykonał wyrok na kimś, kto nie
zasługiwał na śmierć;
Zamknął dozorcę w żelaznej szafie i poszedł przeszukać garaż. Wybrał zwykłego
fiata, jakich setki tysięcy widać na ulicach Włoch, zapamiętał numer i wrócił do kabiny po
kluczyki.
Rzucił walizkę na tylne siedzenie fiata, sprawdził poziom oleju, benzyny i wody,
podprowadził samochód do wyjścia. Popchnął go na zewnątrz, zamknął drzwi i usiadł przy
kierownicy.
Przejechał nie więcej niż sto metrów, gdy zauważył w lusterku, że jedzie za nim jakiś
samochód. Uśmiechnął się z aprobatą. Lubił mieć do czynienia z zawodowcami. Amatorzy
byli okropnie nużący.
Nie znał zupełnie topografii miasta, zdał się na szczęście. Przejechał cztery zielone
światła i zobaczył tablicę ze strzałką wskazującą Alcamo. Skręcił, dodał gazu i wkrótce
wyjechał z miasta.
Fiat dobrze ciągnął. Przed oczami roztaczała się wieś, pożółkła, wyleniała, spalona od
słońca. Mężczyzni siedzieli okrakiem na osiołkach, podczas gdy ubrane na czarno kobiety
dreptały z tyłu.
Nie tracił z oczu w lusterku wielkiego mercedesa, jadącego za nim. Siedzieli tam
czterej mężczyzni. Mercedes był na pewno silniejszy od fiata. I tamci czterej, gdy tylko
zechcą, dogonią go i wyprzedzą. Wtedy będzie niebezpiecznie.
Nagle zobaczył kózkę, która zsunęła się ze stromego zbocza i stanęła na środku drogi.
To była szansa!
Ledwie ją ominął, gwałtownie hamując. Wyskoczył z wozu, uderzył kozlę pięścią.
Zwaliło się. Wyciągnął z kieszeni fałszywą paczkę papierosów i wsunął ją między skórę a
obróżkę ściskającą szyję zwierzęcia. Uruchomił mechanizm, pospiesznie wskoczył do fiata i
ruszył.
Ile to czasu mówił Mike O Flaherty? Ach, tak, pięć sekund... Spoglądał na drogę i w
lusterko. Około stu metrów za sobą zobaczył, jak mercedes zwolnił, zjechał na lewą stronę
drogi, żeby ominąć kózkę. Wybuch uniósł samochód z ziemi. Wyglądało przez chwilę, jakby
zawisł w powietrzu. Potem karoseria rozleciała się w kawałki, a cztery zmasakrowane ciała
wylądowały w polu.
Harry Shulz był usatysfakcjonowany. Skoncentrował teraz uwagę na wstędze szosy.
Ale myślą wracał z wdzięcznością do dobrego, starego Mike O Flaherty, dawnego więznia,
który w swojej podziemnej pracowni w Minneapolis wytwarzał w genialny sposób gadżety
szybkiej śmierci, szczególnie skuteczne w nagłej potrzebie.
Wóz ominął długą procesję mężczyzn, kobiet i osiołków, sunących do miasta. Na
grzbietach osłów były załadowane wiklinowe kosze, z których wystawały zielone ogonki
wielkich bakłażanów.
Droga nagle się zwęziła i wcisnęła pomiędzy dwa rzędy domów z balkonami pełnymi
roślin, kwiatów w naczyniach i suszącej się bielizny.
Harry nacisnął hamulec. Prawie nic teraz nie widział, oślepiony zmianą światła.
Stopniowo jego oczy przyzwyczajały się do półcienia, bardzo powoli więc posuwał się drogą
między starymi domami. Potem na nowo wyszło słońce.
Spostrzegł po prawej stronie wąską plażę, zamkniętą portem rybackim z jednej strony,
z drugiej - szeregiem domów. Prom z ładunkiem, samochodami, pasażerami, oddalał się od
przystani. Przed nim mknął ślizgacz. %7łaglówki przecinały zieloną toń morza białymi żaglami.
Opalone ciała leżały na piasku, wielokolorowe parasole mieszały się z barwnymi kostiumami
kąpielowymi.
Harry Shulz objął wzrokiem ten spektakl. Był zdziwiony. Jak to się dzieje, że już tylu
ludzi jest na plaży? Czyż to nie maj? Jeszcze daleko do wakacji.
Ale właśnie zauważył autokary stojące wzdłuż chodnika wokół plaży! Sztokholm...
Sverłge Thorgensson Resa-byra...
- Szwedzi!... Trzeba być Skandynawem, żeby się kąpać o każdej porze roku. Woda nie
była wprawdzie lodowata, ale jeszcze dość zimna.
Ostro zahamował. Jego wzrok przyciągnęły przyczepy ustawione wzdłuż nabrzeża.
Wszystkie były wyposażone w metalową konstrukcję w kształcie półobręczy, przeznaczoną,
jak wiedział, dla łodzi motorowych lub ścigaczy.
Widok tak wyekwipowanych przyczep nasunął mu pewną myśl. Ogarnął wzrokiem
morze, port rybacki, plażę, przystań, aż dostrzegł to, czego szukał.
Wycisnął sprzęgło, ruszył, zrobił półobrót i pojechał ku przystani. Zatrzymał wóz,
wziął walizę i swobodnym krokiem podszedł do wielkiego kutra motorowego przy-
cumowanego do nabrzeża.
Przesadził odbojnicę, jedną ręką chwycił listwę daszka kabiny, drugą rzucił walizkę na
pokład. Potem postawił obie nogi na chwiejnej podłodze.
Zaczął działać. Z kieszeni spodni wyciągnął tłumik, zza pasa - pistolet 9 mm. Nałożył
tłumik na lufę, równocześnie badał teren.
Pistolet zwisał wzdłuż nogi.
Teraz Harry udał się do kabiny. Już miał tam wejść, gdy ukazał się olbrzymi blondyn.
Lniane włosy spływały na nagie, opalone ramiona. Wielkie, zdziwione oczy, niebieskie jak
niebo latem, wpatrywały się w Harry ego Shulza z zakłopotaniem.
- Aadna dziś pogoda!- Może mi pan powiedzieć, w jaki...
Drgnął widząc pistolet wycelowany w swój brzuch.
- Co to jest?
Harry Shulz przypomniał sobie kilka słów po szwedzku.
- Biorę ten kuter. Mówi pan po angielsku?
- Nie. W czym mogę panu pomóc?
Harry Shulz przygryzł wargi. Jego znajomość szwedzkiego była raczej szczątkowa.
Tym gorzej, musiał sobie poradzić, jak umiał.
- Benzyna. Ile litrów?
Wiking patrzył na niego ze spokojem. Nie sprawiał wrażenia przestraszonego.
- 300 litrów - odpowiedział.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]