[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przypuszczam to.
- Cóż pani przypuszcza?
Elżbieta zaczęła opowiadać. Była zupełnie szczera. Nie wiedziała zbyt wiele, ale nic nie
przemilczała. Podzieliła się tym, czego mogła się jedynie domyślać.
Podporucznik Wedelmann słuchał uważnie. Niepokój jego ustąpił, młoda, pociągła twarz
miała wygląd poważny i spokojny. Fizycznie niemal odczuwał ogarniającą go pewność siebie.
Poruszał się tu na terenie sobie znanym, nie musiał potykać się o problemy psychiczne i seksualne.
- To, co pani tu twierdzi, względnie przypuszcza - powiedział po chwili milczenia - brzmi
absurdalnie. Mimo to uważam, że jest możliwe.
- Więc i pan sądzi, że on potrafi to uczynić?
- %7łe może to uczynić przy pewnych okolicznościach - to jest do pomyślenia. Również
motywy, które pani zna albo których się pani domyśla, zaczynają mi się stawać jasne. Gdybym miał
przyjaciela i gdyby na moich oczach, u mego boku popychano go do samobójstwa, wtedy... Ale ja
nie mam przyjaciela.
- Panie podporuczniku, to są tylko moje domysły - powiedziała Elżbieta - nie wiem, czy to
się zgadza z rzeczywistością choćby w przybliżeniu. Może się mylę, może wszystko wygląda
inaczej, o wiele niewinniej. Ale musiałam przyjść z tym do pana, tylko do pana, bo nie mam do
nikogo innego zaufania.
- Spróbuję nie zawieść go - odpowiedział Wedelmann z całą szczerością.
- Wspaniały z pana człowiek - rzekła Elżbieta. - Bardzo pana lubię.
Wedelmann zaczerwienił się. - Nie, nie - bronił się. - Tak znowu nie jest. Proszę mnie nie
uważać za dobroczyńcę ani za dżentelmena. Podchodzę do tego zupełnie na zimno, wyłączam
wszystkie moje osobiste uczucia. To zrozumiałe samo przez się.
- Zrozumiałe samo przez się - powiedziała Elżbieta uśmiechając się do niego z pełnym
zaufaniem.
Wedelmann podniósł się, by uniknąć jej wzroku. - Jeżeli wezmę tę sprawę w swoje ręce, to
ostatecznie uczynię to tylko z powodów czysto służbowych. Chodzi mi jedynie o dyscyplinę,
o honor Wehrmachtu, żeby się tak wyrazić. Albo, mówiąc prościej, nie chcę, by w baterii, w której
pełnię służbę, dochodziło do niebezpiecznych świństw. W rezultacie wszystko spadłoby na mnie.
- Jakiż z pana miły człowiek, panie Wedelmann.
- Nie ma o czym mówić! - zawołał Wedelmann, miotany na nowo burzą uczuć, które starał
się opanować. - Na moim terenie nie mogę pozwolić na żadne świństwa, choć niektórym
podoficerom życzyłbym ich z całego serca. Ale bądzmy rzeczowi. Musimy się z tym liczyć, że
Asch jest w tej chwili opętany amokiem. Dotychczas nic się jeszcze nie mogło wydarzyć. Jest teraz
ósma trzydzieści, działoczyny właśnie się zaczęły. Od siódmej do ósmej instruktor sanitarny
pouczał żołnierzy baterii, jak należy udzielać pierwszej pomocy w nieszczęśliwych wypadkach. Nie
nastręcza to okazji do tarć. %7łołnierze wykorzystują przeważnie tę godzinę na małą przedobiednią
drzemkę. Wczesnym rankiem nigdy się tu nic nie dzieje. Ale teraz, podczas działoczynów, mogłoby
się zdarzyć coś niebezpiecznego, gdyby Asch trwał mocno przy swym zamiarze.
- Co pan zrobi, drogi panie Wedelmann?
- Coś zupełnie prostego. Postaram się bombardiera Ascha izolować. Mogę go na przykład
zamknąć na cały dzień w magazynie mundurowym. Niech sobie tam śpi albo gra w karty
z ogniomistrzem Werktreuem. Ci dwaj robią to podobno dość często.
- Nie wiem, jak mam panu dziękować, panie Wedelmann.
- Już ja coś wymyślę - powiedział podporucznik energicznie - będzie mnie pani mogła
zaprosić na zaręczyny.
- Już teraz pana najserdeczniej zapraszam.
- Zawsze chciałem być kiedyś ojcem chrzestnym - powiedział podporucznik. Zauważył
z cichą radością, że Elżbieta zarumieniła się lekko. Był zachwycony, że mógł z kimś rozmawiać tak
poufale; przecież zawsze za tym tęsknił.
- Ale przede wszystkim - powiedział z rozmachem - musimy przeszkodzić lawinie.
Elżbieta pochwyciła jego rękę i ścisnęła ją mocno. Potem powiedziała: - Miejmy nadzieję,
że pańska pomoc nie przyjdzie za pózno.
Wczesnym rankiem starszy ogniomistrz Schulz wygłosił przed swoją żoną Lorą coś
w rodzaju wykładu na temat zachowania się. Unikał zwracania się wprost do niej, gdyż miałoby to
wtedy charakter zbyt osobisty; poza tym Lora nie zasłużyła sobie na takie postępowanie. Powinna
tylko wiedzieć, co mąż o niej myśli, i zdawać sobie sprawę, czego od niej oczekuje.
- %7łona szefa baterii - zaczął, rozparty przy kuchennym stole - ma więc obowiązki, od
których nie wolno jej się uchylać. Uchybia to jej godności, kiedy zadaje się z podwładnymi swego
męża, a narusza dyscyplinę, kiedy się wdaje z przełożonymi.
- A jakie stopnie służbowe są dopuszczalne? - zapytała Lora Schulz tonem mało
uprzejmym.
Schulz odstawił filiżankę z dostojnym oburzeniem. Spojrzał z wyrzutem na opartą o kredens
kuchenny żonę; której świadomie nie dał usiąść obok siebie przy stole. - Koniec końców -
powiedział - widzę, że jesteś jeszcze dumna z tego, na coś sobie pozwoliła.
- A cóż mam robić? - odrzekła zła i zrozpaczona. - Mam paść na kolana, przelewać gorzkie
łzy, załamywać ręce błagając cię o przebaczenie? Właściwie za co? Za to, żeś mnie zaniedbywał?
Za to, że nie jesteś normalnym człowiekiem?
Schulz przypatrywał się swej żonie z wyrzutem. To, że płakała, usposobiło go pojednawczo,
uważał jej płacz za dowód swej przewagi. Była moralnie wykończona i tak być powinno. Nastawiać
działa, ujeżdżać konie, zginać ludziom karki - to sprawy, na których trzeba się znać. Nie każdy to
potrafi.
- Kiedyś - powiedział - przebaczę ci. Kiedy będą miał pewność, żeś wreszcie coś
zrozumiała.
Wypił z zadowoleniem kawę, spojrzał raz jeszcze na zegarek, by sprawdzić, czy Lora
nastawiła zegar kuchenny ściśle według czasu koszarowego. Była ósma dziesięć. Podniósł się
i opuścił mieszkanie. W dobrym nastroju udał się do swej kancelarii. Czekali tu już: pisarz baterii,
podoficer dyżurny, kapral Lindenberg i kanonier Wagner. Na jego widok wszyscy stanęli na
baczność i zasalutowali. Pozwolił im stanąć na "spocznij".
- A wy czego tu chcecie? - zapytał kanoniera Wagnera.
- Pan podporucznik Wedelmann - powiedział Wagner - życzy sobie, żeby mnie
niezwłocznie od niego zabrano.
Szef promieniał. To poszło prędzej, niż sobie umyślił. Doskonale! Ten Wedelmann
powinien znalezć się w kropce.
- A dlaczegóż to? - zapytał uprzejmie.
- Pan podporucznik powiedział, że jestem idiota - zameldował Wagner bez żenady. .
Schulz był wniebowzięty. Po chwili obwieścił: - Powiedzcie podporucznikowi
Wedelmannowi, że mam w baterii samych takich idiotów jak wy. Zastąpienie was przez kogoś
innego jest bezcelowe. Zostaniecie dalej u podporucznika Wedelmanna jako jego ordynans. No,
znikajcie! Przekażcie mu tę radosną wiadomość.
Po opuszczeniu kancelarii przez kanoniera Wagnera szef odebrał od pisarza raport dzienny
oraz pocztę służbową. Przerzucił rozkazy, które nadeszły, spojrzał przelotnie na listy i powiedział: -
Pięknie. Zawsze to samo śmiecie. Następny!
Podoficer dyżurny uważał, że zwrócono się do niego, i zameldował: - Przepustki nocne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]