[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Przecież zdaję sobie sprawę, że musisz dla nas zaharowywać się na śmierć 
powiada.  Wiedz, że gdybym mogła postawić na swoim, miałbyś własne biuro i godziny
urzędowania, jak przystoi Bascombowi. Bo ty jesteś Bascomb, wbrew nazwisku. Jestem
pewna, że gdyby Ojciec mógł przewidzieć...
 No cóż  przerwałem jej  miał chyba takie samo prawo do pomyłki, jak każdy
inny, nawet Smith czy Jones.  Zaczęła znowu płakać.
 Kiedy słyszę, że mówisz z taką goryczą o swoim zmarłym Ojcu...
 No dobrze  powiadam.  Już dobrze. Niech ci będzie. Ale że nie mam własnego
biura, muszę robić to, na co mnie stać. Wiec chcesz, żebym z nią porozmawiał?
 Obawiam się, że przestaniesz nad sobą panować...
 W porządku  ja na to.  Wobec tego nic jej nie powiem.
 Ale coś trzeba zrobić. Ludzie nie mogą myśleć, że pozwalam jej wagarować i włóczyć
się po ulicach albo że nie potrafię jej tego zabronić... O Jazon, Jazon! Jak mogłeś mnie
zostawić samą z takim ciężarem!
 Spokojnie, spokojnie  ja na to.  Doprowadzisz się do choroby. Czemu więc nie
zamkniesz jej na cały dzień albo nie oddasz mnie i przestaniesz się wszystkim kłopotać?
 To krew z mojej krwi  ona na to, płacząc. Więc ja:
 Dobrze, zajmę się nią. Przestań płakać.
 Ale żebyś panował nad sobą. To jeszcze dziecko, pamiętaj.
 Nie  powiedziałem.  Nie będę pamiętał.  Wyszedłem i zamknąłem drzwi.
 Jazon!  zawołała. Nie odpowiedziałem. Wyszedłem na schody.  Jazon!  słyszę
zza drzwi. Zeszedłem po schodach. W jadalni nie było nikogo, ale usłyszałem ją w kuchni.
Próbowała nakłonić Dilsey, żeby jej dała jeszcze kubek kawy. Wszedłem.
 To jest pewno twój szkolny strój  powiedziałem.  A może dzisiaj święto?
 Tylko połówkę, Dilsey  mówiła.  Proszę...
 Nie  odparła Dilsey.  Nie dam. Nie masz co się napierać o drugi kubek kawy, ty,
siedemnastoletnia dziewczyna. Wiesz dobrze, co panna Kahlina mówi. Idz i ubieraj się do
szkoły, żebyś zdążyła pojechać do miasta z Jazonem. Znowu chcesz się spóznić.
 Nie spózni się  ja na to.  Zaraz to załatwimy.  Spojrzała na mnie, trzymając
kubek w ręku. Odgarnęła włosy z twarzy, szlafrok zsuwał jej się z ramienia.  Postaw ten
kubek i chodz tu na chwilkę  rozkazałem.
 Po co?
 Chodz  powtórzyłem.  Postaw kubek w zlewie i chodz tutaj.
 Co ty zamiarujesz, Jazon?  spytała Dilsey.
 Pewno myślisz, że i mnie możesz skakać po głowie tak, jak swojej babce i wszystkim
innym  powiedziałem  ale zobaczysz, że jest inaczej.  Daję ci dziesięć sekund na
odstawienie tego kubka tam, gdzie kazałem.
Odwróciła ode mnie oczy, patrzała na Dilsey.
 Która godzina, Dilsey?  spytała.  Jak minie dziesięć sekund, to zagwiżdż. Tylko
pół kubka, Dilsey, pro...
Złapałem ją za rękę. Upuściła kubek, stłukł się na podłodze. Szarpnęła się patrząc na
mnie, ale trzymałem ją mocno za ramię. Dilsey podniosła się z krzesła.
 Słuchaj, Jazon...  zaczęła.
 Puszczaj mnie  zawołała Quentin  bo cię uderzę!
 Co ty powiesz!  ja na to.  Co ty powiesz!  Uderzyła mnie.
Złapałem ją i za tę drugą rękę i trzymałem, jak rozwścieczoną kocicę.  Co ty powiesz!
 powtórzyłem.  Tak ci się zdaje?
 Słuchaj, Jazon  wołała Dilsey. Zaciągnąłem dziewczynę do jadalni. Szlafrok jej się
rozwiązał i trzepotał wokół niej, była, u diabła, prawie goła. Dilsey kusztykała za nami.
Obróciłem się i kopnąłem drzwi  trzasnęły jej przed nosem.
 Nie właz tutaj!  krzyknąłem.
Quentin oparta o stół zawiązywała szlafrok. Patrzyłem na nią.
 A teraz  powiadam  chciałbym wiedzieć, co to ma znaczyć, że wagarujesz,
okłamujesz swoją Babkę, podrabiasz jej podpis w dzienniczku i doprowadzasz ją do choroby
ze zmartwienia. Co to ma wszystko znaczyć?
Milczała. Zapinała szczelnie szlafrok pod brodą, obciskając mocno, patrzyła na mnie.
Jeszcze nie zdążyła się umalować i twarz jej wyglądała jak wypucowana szmatą do
czyszczenia broni. Podszedłem i złapałem dziewczynę za przegub.  Co to ma znaczyć? 
powtórzyłem.
 Nie twój interes, do cholery  odparła.  Puszczaj mnie.
Dilsey stanęła w drzwiach.  Słuchaj, Jazon...  zaczęła.
 Nie właz tutaj, powiedziałem!  krzyknąłem, nie obracając nawet głowy.  Chcę
wiedzieć, gdzie jesteś, kiedy wagarujesz ze szkoły. Nie chodzisz po ulicach, bobym cię
zobaczył. Z kim ty się włóczysz? Może poleciałaś do lasu z jednym z tych przeklętych
przylizanych durniów, co? Chodziłaś tam, co?
 Ty... ty przeklęty stary...  Wyrywała się, ale trzymałem ją mocno.  Ty przeklęty
stary  powiada.
 Pokażę ci  ja na to.  Może potrafisz zastraszyć starą kobietę, ale ja ci pokażę, co to
znaczy mocna ręka.  Trzymałem ją, przestała się szarpać i patrzyła na mnie, a oczy jej
rozszerzały się i ciemniały.
 Co robisz?  zapytała.
 Zaczekaj, aż ściągnę pasek, to zobaczysz  powiedziałem, szarpiąc klamerkę. Dilsey
złapała mnie za rękę.
 Jazon!  zawołała.  Słuchaj, Jazon! Nie wstyd ci? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl