[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Hoho, nie wierzę! - krzyknął jeden. - Toż to Bal Zak we własnej osobie, mój stary
przyjaciel Bal Zak!
- Ten sam - odpowiedział głębokim głosem jeden z członków załogi. - A spodziewałeś
się, że kto będzie dowodził Vosarem, jak nie Bal Zak?
- Kto mógł wiedzieć, że to nie będzie ten Vad Varo czy Gor Hajus? A mamy rozkaz
przeszukać każdy statek.
- Hah, chciałbym, żeby tu byli, jako że nagroda za nich podobno wysoka! -
odpowiedział Bal Zak. - Ale jak mogliby się tu znalezć, skoro Ras Thavas widział ich na
własne oczy lecących przed świtem Pinsaram, zanim zniknęli gdzieś na wschodzie.
- Masz rację, Bal Zaku - odparł ten drugi. - Stratą czasu byłoby sprawdzanie twojego
statku. Chodzcie, panowie! Wracamy! - Czułem, jak z każdym odgłosem kroków
oddalających się ludzi Vobis Kana mięśnie rozluzniają mi się z powrotem. Gdy opuścili
ostatecznie statek, a my ruszyliśmy ponownie w drogę, wstąpił we mnie nowy duch. Gor
Hajus przysunÄ…Å‚ wargi do moich uszu.
- Duchy naszych przodków uśmiechają się do nas - szepnął. - Jest noc, a ciemność
pomoże nam ukrywać naszą ucieczkę na statku i przy lądowaniu.
- Po czym stwierdzasz, że jest noc? - spytałem.
- Statek Vobis Kana podleciał blisko, kiedy zawołali nas i spytali, kim jesteśmy.
Gdyby było widno, widzieliby z daleka, kto leci.
Miał rację. Schowaliśmy się w tej dusznej komorze jeszcze przed świtem i choć
wydawało mi się, że upłynęło już stosunkowo dużo czasu, to zdałem sobie sprawę że
ciemność, bezsenność czy napięcie, jakie nam towarzyszyły, tworzyły to złudne wrażenie. Tak
więc nie zdziwiłbym się, gdybyśmy dotarli do Toonolu o brzasku poranku.
Niewielki dystans dzieli wieżę Rasa od Toonolu, a więc wkrótce po przygodzie ze
statkiem Vobis Kana przeszliśmy do lądowania u celu naszej podróży. Przez długi czas
czekaliśmy, wsłuchując się w odgłosy, jakie dobiegały nas z pokładu, i zastanawialiśmy się
(przynajmniej ja), jakie zamiary może mieć kapitan. Całkiem prawdopodobnym było, że Bal
Zak wróci jeszcze tej samej nocy do Ras Thavasa, szczególnie jeśli przyjechał zdobyć dla
niego jakiegoś bogatego albo silnego pacjenta. Jeśli jednak przyjechał tylko po jakieś
dostawy, możemy tu spokojnie leżeć do jutra. Tyle nauczyłem się od Gor Hajusa, gdyż moja
wiedza o funkcjonowaniu statków Ras Thavasa była znikoma. Choć byłem jego zastępcą, o
istnieniu tej małej floty powietrznej dowiedziałem się wczoraj. Leżało to w gestii Rasa, żeby
mówić tylko to, co potrzebne do realizacji jego planów.
Odpowiadał na pytania, które zadawałem, jeśli nie przeanalizował szybko, że
odpowiedz nie zaszkodzi jego własnemu interesowi. Nie było jednak rzeczy, na której
szczególnie mu zależało, żebym o niej nie wiedział. Fakt, że w zewnętrznych ścianach
budynku skierowanego w stronę Toonolu nie było okien, że do wczoraj nie byłem jeszcze
nigdy na dachu, że nie widziałem statku lecącego przez dziedziniec - wszystko to tłumaczyło
moją niewiedzę, jeśli chodzi o flotę i jej zwyczaje.
Czekaliśmy spokojnie, aż na statku zrobiło się cicho, co oznaczało albo że załoga
poszła spać, albo że wszyscy wyszli do miasta. Wówczas, po krótkiej szeptanej naradzie z
Gor Hajusem, zdecydowaliśmy się spróbować wyjść ze statku. Naszym celem było
znalezienie jakiejś kryjówki w wieży przy pomoście do lądowania, z której to moglibyśmy
przeanalizować możliwe drogi ucieczki do miasta - od razu bądz też o poranku, mieszając się
w tłumie, który z pewnością pojawi się kilka godzin po wschodzie słońca.
Ostrożnie otworzyłem drzwi komory i spojrzałam do głównej kabiny za nami. Było w
niej ciemno. Zatem po cichu się wymknęliśmy. Dookoła panowała cisza jak w grobie, jedynie
daleko w dole słychać było stłumiony szum miasta. Jak dotąd wszystko szło dobrze. Wtem
niespodziewanie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, kabina rozbłysnęła bystrym światłem
Czułem, jak moje palce samoistnie ścisnęły rękojeść miecza, i rozejrzałem się szybko wokół.
Dokładnie naprzeciwko nas, u wejścia do małej kabiny, stał jakiś wysoki mężczyzna.
Jego okazała uprząż zdradzała, że nie mamy do czynienia z pospolitym wojownikiem. W obu
rękach trzymał ciężkie barsoomiańskie pistolety, w lufy których skierowane były nasze
spojrzenia.
ROZDZIAA 9: RCE DO GÓRY
Spokojnym tonem wypowiedział słowa będące barsoomiańskim odpowiednikiem
ziemskiego  Ręce do góry! . Cień ponurego uśmiechu dotknął jego ust, po czym przemówił
ponownie, gdy spostrzegł, że zwlekamy z wykonaniem jego poleceń.
- Róbcie, co każę, a wszystko będzie dobrze. Zachowajcie absolutną ciszę.
Podniesiony głos może oznaczać waszą zgubę - strzał z pistoletu ją zapewni.
Gor Hajus uniósł ręce nad głowę, a my podążyliśmy za jego przykładem.
- Jestem Bal Zak - oświadczył nieznajomy. Moje serce zamarło.
- Więc lepiej rozpocznij już ostrzał - powiedział Gor Hajus - ponieważ nie wezmiesz
nas żywcem, gdyż stoimy tu czterech na jednego.
- Nie tak szybko, Gorze Hajusie - upomniał kapitan Vosara. - Najpierw wysłuchaj, co
mam do powiedzenia.
- To już wiemy, gdyż usłyszeliśmy, jak mówisz o wielkiej nagrodzie, jaka czeka na
tego, kto schwyta Vada Varo i mnie - warknął zabójca z Toonol.
- Gdybym tak mocno pragnął tej nagrody, to mógłbym oddać was w ręce dwara ze
statku Vobis Kana, gdy dokonał abordażu - odpowiedział Bal Zak.
- Nie wiedziałeś, że jesteśmy na pokładzie Vosara - przypomniałem mu.
- Och, ale ja to wiedziałem.
- Gor Hajus prychnął, podkreślając swoją niewiarę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl