[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Hale i ja.
- A więc to bardzo poważna sprawa. Obawiam się, że może ci być trudno z Colgan...
Jeśli wierzyć plotkom, wujek Eddie wygrał kiedyś w Monte Carlo milion dolarów w karty. Bez
kantowania. Po raz pierwszy w życiu Kat uwierzyła w potęgę jego pokerowej twarzy.
Spuściła głowę i powiedziała mu to, co już wiedział:
- Chyba nie po drodze mi do Colgan.
- Rozumiem. - Wujek pokiwał głową, ale nie triumfował. Nie musiał.
- Potrzebne nam nazwisko, wujku - wtrącił Hale.
- Ludzie naprawdę lubią twojego ojca, Katarino. - Eddie przyłożył kciuk do nosa i mruknął: - Chociaż
nie mam pojęcia z jakiego powodu. Ale ma przyjaciół. - Nakrył jej
dłoń swoją szorstką ręką. - Wykonam parę telefonów. Może to zaj ąć dzień lub dwa...
- Nie mamy dnia ani dwóch. - Poczuła, że ogarnia ją wściekłość. - Wiemy, że możesz się dowiedzieć,
kto okradł Tacconego, wujku. - Wstała i po raz pierwszy w życiu, i pewnie po raz ostatni, popatrzyła
na niego z góry. - Jeśli nie możesz albo nie chcesz nam powiedzieć, znajdziemy kogoś, kto nam
pomoże. Ale trzeba się dowiedzieć. - Wzięła głęboki oddech. - Ja muszę.
- Skończ zupę, Katarino - polecił wujek, ale Kat me usiadła; nie jadła. Patrzyła, jak starszy mężczyzna
wstaje i idzie do spiżarni, ale zamiast pysznego deseru wyjmuje długi zwój papieru.
Hale spojrzał na nią wielkimi oczami, kiedy wujek odsunął ich talerze i położył na jednym końcu stołu
rolkę.
- Człowiek, który obrabował Tacconego... - zaczął powoli. Może to kwestia zmęczenia, a może
nawyku, ale kiedy nachylił się nad zwojem, zaczął mówić z silniejszym akcentem niż zwykle. - Nie
wiemy, kim jest. Nie wiemy, gdzie jest. - Serce Kat zaczęło bić szybciej i zaczęła tracić humor. Nagle
wujek zamaszystym ruchem nadgarstka rozwinął zwój na długim stole, a oczom Kat ukazał się
najbardziej skomplikowany plan, jaki w życiu widziała.
Wujek się uśmiechnął.
- Ale wiemy, gdzie był.
Kiedy wychodzili z kamienicy, na ulicy było już ciemno. Może za długo siedziała w nagrzanej kuchni,
ale bez słońca w powietrzu naprawdę czuć było zimę, jakby siedzieli w środku tak długo, żeby w
międzyczasie zmieniła się pora roku.
Hale szedł obok niej i zapinał swój gruby wełniany płaszcz. Kat zadrżała, a kiedy ją objął, nie
odepchnęła go. Wtopili się w krajobraz - dwójka dzieciaków w drodze do
biblioteki. Do kina albo na pizzę. Zwykły chłopak z dziewczyną. Zwykła para.
Ciężkie krople deszczu spadły na ciemny płaszcz Hale^ i zalśniły jak srebro.
- Widziałaś kiedykolwiek tyle zabezpieczeń na jednym planie? - spytał.
Pokręciła głową.
- Nie.
- A więc ktokolwiek to zrobił, był naprawdę mądry. Przypomniała sobie zimną obojętność, z jaką
Arturo
Taccone groził jej ojcu, i powiedziała:
- I naprawdę głupi.
Na tle żółtego światła z ulicznej latarni widać było tylko ciemny zarys postaci Hale'a, ale błysk jego
oczu nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
- Przypomina ci tó kogoś znajomego?
12 DNI DO TERMINU
LAS VEGAS, STANY ZJEDONCZONE
ROZDZIAA 7
Istnieje mnóstwo powodów, dla których ludzie przyjeżdżają do Las Vegas. Niektórzy przyjeżdżają, bo
chcą być bogaci. Niektórzy, bo chcą wziąć ślub. Niektórzy chcą się zgubić, inni odnalezć. Niektórzy
do czegoś dążą. Inni przed czymś uciekają. Kat miała zawsze wrażenie, że Vegas to miasto, w którym
prawie każdy ma nadzieję dostać coś za nic - że to miasto pełne złodziei.
Kiedy jednak oboje wjeżdżali ruchomymi schodami z kasyna do sal konferencyjnych, uświadomiła
sobie, że powody te nie odnosiły się prawdopodobnie do Międzynarodowego Stowarzyszenia
Wyższej Matematyki.
- Nie miałem pojęcia, że jest tylu matematyków - zauważył Hale, kiedy weszli do zatłoczonej sali. Kat
odchrząknęła.
- I matematyczek - dodała.
Gdziekolwiek spojrzała, widziała mężczyzn w brzydkich garniturach z plakietkami z nazwiskiem,
pochłoniętych rozmową i roześmianych, obojętnych wobec automatów do gier i barmanek ledwie
piętro niżej. Przypuszczała, że główny prelegent był naprawdę tak błyskotliwy i fascynujący, jak
głosiły plotki. To znaczy o ile było się zainteresowanym pochodnymi, teorematami i wielomianami.
Ruszyli
za tłumem do ciemnej sali bankietowej, w której odbywał się wykład. Znalezli wolne miejsca w
ostatnim rzędzie. - Więc to są najmądrzejsi ludzie na świecie? - szepnął Hale.
Kat zlustrowała salę.
- Przynajmniej jeden.
Wpatrywał się w program konferencji, który trzymał w rękach.
- Gdzie on jest?
- Obok projektora. Piąty rząd. Centralna nawa.
Na przedzie sali profesor rozwodził się w języku, który potrafiło zrozumieć tylko kilka osób na
świecie.
- Wiesz co? - W chłodnej sali jego oddech grzał Kat ucho. - To naprawdę konieczne, żebyśmy oboje tu
siedzieli... - Zmienił się slajd. Podczas gdy matematycy słuchali w skupieniu, Hale szeptał: - Mógłbym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl