[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu zwój. Wszyscy obecni wstali.
Zanim zaczął czytać, spojrzał znad skręcającego się pergaminu na twarze ludzi.
Tuż przed sobą miał mężczyzn  bliżej bogatych kupców, dalej skromnych rolników.
Znał już prawie wszystkich. W głębi sali widać było balkon. Na nim stały kobiety.
Nagle doznał wstrząsu. Wydało mu się, że wśród twarzy stłoczonych na balkonie
kobiet zobaczył twarz tej, o której nieustannie myślał. Czy to możliwe...? Ale nie miał
czasu przyjrzeć się dokładniej  trzeba było rozpocząć czytanie. Na próżno jednak chciał
zacząć. Litery tańczyły mu przed oczami. Hazzan pośpieszył mu z pomocą. Podał
drewnianą rączkę. Wodząc nią po kolumnach liter łatwiej mógł się skupić. Całym
wysiłkiem woli zapanował nad niepokojem. Powiedział sobie w duchu: To niemożliwe,
przywidziało mi się; gdyby wróciła, wiedziałbym o tym.
Tekst proroctwa Izajasza stał się wreszcie czytelny. Zaczął czytać:
 I znowu Najwyższy rzekł do Achaza:
Proś o znak, a otrzymasz go  z szeolu czy też z nieba.
Achaz jednak odpowiedział:
Nie chcę wyzywać Najwyższego!
Więc ja mówię do was, Domu Dawida:
I ludziom jesteście wrodzy, i odrzucacie wezwania Najwyższego!
Mimo to On wam da znak:
Dziewczyna brzemienna zrodzi syna
I nazwie go: Najwyższy jest z nami...
Pasterską strawę jeść będzie,
Aby się nauczył odrzucać zło i wybierać dobro.
I jeszcze się to nie stanie, a już uwolniona będzie ziemia
Od królów, których się dziś lękasz...
Opuścił rulon i zaraz spojrzał niespokojnie ku balkonowi. Nie potrafił jednak
zobaczyć tej, której obecność wydało mu się dostrzegł poprzednio. Na nowo skupił się.
Jak żądał obyczaj, powinien był powiedzieć kilka słów o przeczytanym ustępie.
Zduszonym głosem mówił to, co przygotował: że słowa proroka zapowiadają narodziny
króla Ezechiasza, który wbrew własnemu ojcu rozpoczął odnowę moralną i powrót do
prawdziwej wiary. Gdy skończył, oddał rulon hazzanowi i zszedł z tebuty.
Po ostatniej modlitwie i po błogosławieństwie ludzie zaczęli tłumnie wychodzić
z synagogi. Józefa zatrzymał przewodniczący, aby mu pogratulować pięknie
przeczytanego proroctwa i mądrej nauki. Nie mógł popatrzeć na wychodzących. Wracał
do domu sam. Na wąskiej ścieżce minął gromadę wracających z domu modlitwy kobiet.
Były to żony małych rzemieślników, którzy mieszkali w górnym mieście. Twarze były
znajome, toteż gdy mijał kobiety, powiedział:
 Pokój z wami.
Odpowiedziały chórem:
 Pokój z tobą.
Ale jedna zawołała:
 Pewno już widziałeś swoją narzeczoną.
Wszystkie jednocześnie zachichotały, a ten chichot zabrzmiał dziwnie niemiło
w uszach Józefa.
16
Dopiero następnego dnia wieczorem zjawił się u Józefa Kleofas. Zaledwie go
Józef zobaczył, od razu wiedział, że przyszły szwagier zjawił się z jakąś niemiłą sprawą,
którą nie będzie mu łatwo wypowiedzieć. Wielki mężczyzna był chmurny, gniewny,
a zarazem wydał się zakłopotany. Trzymał oczy wbite w ziemię i zacierał kłopotliwie
swe wielkie dłonie. Gdy Józef zaproponował mu posiłek, potrząsnął odmownie głową.
Widać było po nim, że nie potrafi ani jeść, ani pić, ani czymś się zająć, póki nie zwali
z serca gniotącego je ciężaru.
Józef starał się zachować spokój, ale serce biło mu niespokojnie. On sam od
wczoraj nie mógł znalezć sobie miejsca. Miriam wróciła. Ale dlaczego nikt go o tym nie
zawiadomił? Dopiero teraz przyszedł Kleofas posapujący, szarpiący brodę, chmurny.
Józef był pewien, że sprawa, z jaką przyszedł, dotyczy Miriam i że jest to coś równie
niemiłego jak chichot, który usłyszał poprzedniego dnia.
Już zapomniał o bólu, jaki sprawiło mu nagłe odejście Miriam. Czas zrobił swoje,
miłość i tęsknota wzięły górę nad urazą. W końcu wytłumaczył sobie jej postępek:
domyślała się, że zechce z nią iść, a sądziła, że nie może się na to zgodzić. Wezwanie
Elżbiety było na pewno naglące, musiała się spieszyć. Potem była zajęta przy ciotce i nie
miała możności iść do Jerozolimy, szukać tam karawany, która by zabrała wiadomość.
Tamten człowiek mówił, że Elżbieta kryje się ze swą ciążą. To ukrywanie może także
sprawiło kłopot Miriam. Wróci, myślał, i wyjaśni wszystko. Dokuczliwe niepokoje
rozwieją się jak dym. %7łeby ją tylko prędzej zobaczyć! %7łeby prędzej zabrać ją do swego
domu! Czekanie, które przez lato nie wydawało się aż tak bardzo dokuczliwe, teraz stało
się nie do zniesienia. Nie był w stanie dłużej czekać!
Kleofas nawijał brodę na palec, a potem szarpnął ją niecierpliwie. Wciąż
posapywał. Wreszcie powiedział:
 Może już wiesz... Elżbieta urodziła syna...
 Skąd mogłem wiedzieć?
W tym pytaniu był wyrzut. Ale Kleofas mówił dalej, jakby go nie wyczuł.
 Stało się jednak to, czego nikt nie mógł sobie wyobrazić. Ma syna.
Chłopcu dali na imię Jan. Dziwne. Nie ma u nich w rodzinie żadnego Jana...
Wyrzucił to z siebie  i znowu umilkł. To nie była na pewno sprawa, z którą
przyszedł.
 Miriam wróciła...  wydusił z siebie w końcu.
Znowu urwał, Józef czekał w milczeniu coraz bardziej niespokojny. Modlił się
w duchu. Miał przeczucie, że za chwilę spadnie na niego coś niezmiernie bolesnego.
 Niedobrze się stało, żeś z nią wtedy nie poszedł...  rzekł Kleofas.
 Jak mogłem iść? Przecież odeszła, nawet nie zawiadamiając mnie o tym.
A zresztą wiesz, że...
Kleofas nie słuchał jego słów. Ciągnął swoje:
 Niedobrze, że nie wziąłeś jej do siebie...
Zagryzając wargi, które zaczęły mu drżeć, powiedział:
 Przecież sam mówiłeś, że powinien upłynąć zwyczajowy termin. Ułożyliśmy,
że przenosiny odbędą się teraz...
 To prawda  przyznał Kleofas.  To prawda... Ale nie myślałem... Nie wiem... 
zacinał się. Nagle wybuchnął:  Ona jest w ciąży!
 Miriam!?  krzyknął, a w tym okrzyku było oszołomienie.
To musiało być najtrudniejsze do powiedzenia dla Kleofasa. Teraz mówił płynnie,
gwałtownie, z gniewem, który zdawał się róść wraz ze słowami.
 Postąpiłeś zle! Ona jest jak dziecko. Była pod moją opieką. A ty...! Trzeba było
powiedzieć! Można było skrócić czas narzeczeństwa! Gdybyś powiedział:.. Ale tak, jak
zrobiłeś...! Jak to wygląda!? Nie spodziewałem się tego po tobie! Myślałem, że mogę ci
zaufać! Co powiedzą wszyscy... Była pod naszym dachem! Zawiodłem się na tobie!
Traktowałem cię jak brata!
 Ale ja...  zaczął i natychmiast ucichł. To, co było oszołomieniem, przemieniło
się w strumień bólu, który bił z samego dna jego istoty. Mocno, do krwi zagryzł wargi.
Nie chciał, aby same coś wypowiedziały. Cóż miał mówić? Nie mógł jej oskarżyć...
Gdyby oskarżył... W Judei oznaczałoby to wyrok śmierci. Tu w Nazarecie, nie
kamienowano niewiernych żon. Ale pogarda, jaka by spadła na dziewczynę, byłaby
równie zabójcza jak grad kamieni. Odruchowo przycisnął dłoń do serca, które tłukło się
gwałtownie. Opuścił głowę gestem winnego.
 Zawiodłem się na tobie!  ciągnął Kleofas. Gdy Józef krył się w milczeniu, on
mówił coraz gniewniej.
 Wyrządziłeś nam wielką krzywdę. Musimy się wstydzić. Jak pokażemy się
ludziom? Co powiedzą, gdy już wszyscy mogą zobaczyć, jak jest? Jej także uczyniłeś
krzywdę. Myślałem, że jesteś człowiekiem godnym. Miałem do ciebie zaufanie. Nie
zakazywałem wam spotykania się ze sobą. Myślałem: jesteś pobożny, znasz przepisy.
Mówiłeś rzeczy, które wydawały mi się zbyt śmiałe, ale myślałem... Myślałem, że skoro [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl