[ Pobierz całość w formacie PDF ]

doktor Miller tłumaczył to nawet kiedyś mojej koleżance... Powiedział, że nie chce, aby do tych danych
miały dostęp osoby nieodpowiednie... Osoby niepowołane.
 Co takiego?!  po raz drugi krzyknęła kierowniczka.
 Pani doktor, wszystko rozumiem, ale naprawdę są ważniejsze sprawy. Dziękujemy pani  zwrócił
się do rejestratorki.  Jest pani wolna.
Drzwi zamknęły się.
 Pani doktor, jeśli pani pozwoli, tylko dwa pytania...
Kierowniczka opanowała się z najwyższym trudem.
 Słucham.
 Pierwsza sprawa: dysponuje pani oczywiście adresami i numerami telefonów swoich współpracow-
ników...
 Oczywiście.
 A doktor Miller... Ma pani również i jego adres i numer, prawda?
 To chyba jasne.
 Czy mogłaby pani odszukać te dane?
Kierowniczka otworzyła szufladę i wyjęła gruby zeszyt w czarnej oprawie. Przy nazwisku  Miller"
znajdowały się dwa adresy i jeden numer telefonu.
Inspektor westchnął głęboko. Wiedział oczywiście, że doktor Miller utrzymuje stosunki ze swoją byłą
żoną. nie sądził jednak, że były to stosunki tak bliskie. Zapewne właśnie u niej znajdowały się karty, których
nie udało się znalezć ani w przychodni, ani w mieszkaniu, w którym spędził on ostatnią noc przed wyjaz-
dem.
 Bardzo nam pani pomogła  powiedział uśmiechając się uprzejmie. - Mam jednak jeszcze jedną
sprawę.
 Tak?
 Po śmierci doktora Millera... Czy mogłaby pani powiedzieć, kto przejął jego pacjentów?
 Pacjentów' Millera? Nowy lekarz. Doktor Macke. Niedawno przyjęliśmy go do nas.
 No dobrze; ale zanim doktor Macke przyszedł do pracy?
Kierowniczka wzruszyła ramionami.
 Wtedy oczywiście pacjentami doktora Millera zajmował się doktor Więckowski. Od kilku lat praco-
wali zresztą w tym samym gabinecie.
 No tak  inspektor skinął głową,  To właściwie wszystko  podniósł się z miejsca.  Przepra-
szam, jeszcze chwilę, ostatnia sprawa... a właściwie dwie... Czy pani przypadkiem nie przypomina sobie, jak
nazywał się funkcjonariusz, który rozmawiał z panią poprzednio?
Kierowniczka sięgnęła do grubego notesu, leżącego na biurku. Przerzuciła kilkanaście kartek.
 Tutaj mam zapisane  powiedziała wreszcie.  Nazywał się Ilczuk. Niech pan patrzy: wiórek,
12.30. kapitan Ilczuk. Bardzo sympatyczny młody człowiek ?-- dodała.
 Jestem tego samego zdania, pani doktor. I już ostatnie pytanie. Interesuje mnie bardzo temat pracy
naukowej doktora Millera. Ten referat wygłoszony w Starej Dąbrowie... Czego, tak w przybliżeniu, doty-
czył?
Kierowniczka popatrzyła na niego z politowaniem. Sięgnęła do szuflady i wyjęła cienką zszywkę. By-
ła to. jak mógł dostrzec, odbitka artykułu opublikowanego w czasopiśmie naukowym.
 Proszę, może pan sam przeczytać. Ten artykuł jest niemal dosłownym powtórzeniem treści referatu
wygłoszonego na zjezdzie. Jak pan widzi, opublikowano go dopiero po śmierci autora.
Inspektor podziękował za pomoc, przeprosił za wszystkie kłopoty i pożegnawszy się z gadatliwą le-
karką opuścił pokój.
Wychodząc ukradkiem przyjrzał się oczekującym w korytarzu pacjentom, a następnie przedarłszy się
przez gąszcz bezpańskich płaszczy wiszących obok drzwi wyszedł na zewnątrz.
Gdy dotarł do najbliższego telefonu, była za kwadrans druga. W drodze udało mu się przejrzeć artykuł
doktora Millera. Poświęcony był w całości zagadnieniu szkodliwych oddziaływań w pracy lekarza psychia-
try, oddziaływań, których efektem bywa często nawet choroba psychiczna. Ostatnie dwa zdania brzmiały;
Za żadną cenę nie można dopuścić do sytuacji, aby terapeuta, któremu powierza się leczenie chorych, kilka
razy w tygodniu jezdził na kurację do swojego kolegi psychiatry. Często do innego miasta, często ukradkiem,
w tajemnicy.
 Za żadną cenę nie można dopuścić...  pomyślał inspektor.  Bardzo ciekawe!"
Rozdział 17
Sierżant Kamiński dotarł już do domu. Gdy po kilkunastu sekundach oczekiwania na połączenie w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl