[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pogniecionych prześcieradłach obok nałożnicy, którą posiadł, i której imienia nie znał. Kobieta cicho
jęczała, ale jeszcze nie doszła do siebie, nie odzyskała przytomności. Na jej twarzy, szyi, obnażonych
piersiach widać było mnóstwo ogromnych siniaków - ślady nieludzkiej namiętności.
Nad Dżumalem nachyliła się pomarszczona siwobroda twarz.
- Panie - powiedział cicho Jorchi. - Zapamiętaj, co ci powiem, albowiem uszy twoje, które słuchać
powinny wyłącznie najwspanialszych przemów, moich słów więcej nie usłyszą. Teraz wyjdziesz z
tych komnat i zamkniesz je. Wrócisz tu po sześciu miesiącach i sześciu dniach. O północy. Wezmiesz
syna. Wyjedziesz na północne wrota. Straż będzie spać. Położysz dziecko po zewnętrznej stronie
wrót i odejdziesz. Po godzinie zaczniesz obchód wart i znajdziesz podrzutka. Rozkażesz wziąć go do
pałacu na wychowanie i oddać mam-kom. A potem rozkażesz zamurować wejście do tych komnat...
%7łeby nie wywołać podejrzeń u pałacowych intrygantów - dlaczego to wielki szach osobiście robi
obchód wart - od jutra zaczniesz sprawdzać pałacowe posterunki straży razem z dowódcą. Syna
nazwij Amin. I zapamiętaj - nigdy nie może usłyszeć od ciebie słowa syn"; nigdy i nikomu nie
możesz powiedzieć, kim on jest... %7łegnaj, panie mój. Moja służba u ciebie dobiega końca. Oprzyj się
na mnie.
Jorchi pomógł władcy podnieść się z łoża, narzucił mu na ramiona chałat, zaprowadził ledwo
ruszającego się, nie będącego w stanie wykrztusić słowa Dżumala do drzwi. Gdy tylko szach
przestąpił próg, starzec włożył mu do ręki klucze i zatrzasnął drzwi.
Dżumal zrobił wszystko zgodnie ze wskazówkami Jorchi. Po sześciu miesiącach i sześciu dniach, o
północy, podszedł, starając się przezwyciężyć strach, do oblepionych pajęczyną drzwi. Otworzył.
Wszedł. W skąpym świetle tlącego się gdzieś pod sklepieniem kaganka zobaczył koszyk - coś się w
nim ruszało.
Szach złapał za plecioną rączkę i wyniósł koszyk na korytarz. Postawił pod zamocowaną na ścianie
pochodnią. Nachylił się. Oto
44
mój syn... - szach spojrzał na zwykłego, tylko nienaturalnie dużego noworodka płci męskiej, który w
ponurym milczeniu wiercił się w pieluszkach. - Dziecko, które zrodziła kobieta zapłodniona przeze
mnie. Ciało z mojego ciała, krew z mojej krwi".
Patrzył na nie obojętnie, nie czuł żadnych ojcowskich uczuć. Może dlatego, że w poczęciu i
narodzinach miały swój udział ciemne moce? Może nie powinien tego robić? Teraz było za pózno,
żeby się nad tym zastanawiać.
Nie było potrzeby wchodzenia do komnat starca, ale Dżumala zżerała ciekawość. Zwieżo upieczony
ojciec wyjął łuczywo i jeszcze raz przestąpił próg komnaty. Płomień oświetlił niewielki przedpokój,
skądjedne drzwi prowadziły do laboratorium Jorchi, a drugie - do komnaty, gdzie posiadł kobietę,
która ofiarowała mu syna. Szach pchnął te drzwi i wszedł, rozganiając ciemności pochodnią. Stopa w
safianowym pantoflu stąpiła w coś lepkiego, mokrego. Nachylił się i natychmiast go cofnęło. Krew!
Ręka podniosła pochodnię wysoko nad głową.
Wszystko w tej komnacie tonęło we krwi - ściany, podłoga, sufit, wszystko było zbryzgane świeżą,
nie wiadomo dlaczego przez tak długi czas nie zakrzepłą krwią. Wszędzie walały się ludzkie członki,
żadnej części ciała nie można było rozpoznać: niepowstrzymana siła nie tylko rozerwała, rozdarła
ludzi na małe kawałki, ale przeżuła je, pogryzła...
Dżumal miał szczęście, że nie był człowiekiem szczególnie wrażliwym. Na jego miejscu każdy inny
przeżyłby szok, stracił przytomność, zwymiotowałby. A szach, ciągle tak samo opanowany, porzucił
scenę krwawej uczty. Wyszedł na korytarz i na zawsze zatrzasnął drzwi do komnat Jorchi.
Ech, te Dzieci Nocy - pomyślał. - Niepotrzebnie się z nimi wiązałem".
To był pierwszy i ostatni raz, gdy szach pożałował, że wszedł w kontakty, a nawet pokrewieństwo, z
mocami Mroku.
W koszyku zapłakało dziecko - zmoczyło pieluchę tak samo, jak robią to wszystkie dzieci na świecie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]