[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Z bijącym sercem wbiegł na schody, przeskakując po dwa stopnie naraz. Mimo
wcześniejszych buńczucznych myśli bał się śmiertelnie, czy nieszczęsne wycinki
prasowe i jego własna porywczość nie zniszczyły zaufania, które z taką
cierpliwością budował w ciągu minionego tygodnia.
Dokąd Abby poszła?
Minąwszy swoją sypialnię, zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami pokoju
Abby. Będzie czuły, ale stanowczy. Nie, nie, musi być bardzo, ale to bardzo
delikatny. Musi ją przeprosić za swoje ostre słowa i wyjaśnić, dlaczego tak bardzo
się rozgniewał. Wytłumaczyć jej, że pewnych rzeczy, nawet przykrych, nie da się
uniknąć.
A, do diabła z tym! Po prostu wyciągnie ją z łóżka, przerzuci sobie przez ramię i
zaniesie do swojego łóżka. Niech się dziewczyna czegoś wreszcie nauczy!
Przewidując, że mogła zamknąć się na klucz, szarpnął za klamkę. Ku jego
zdziwieniu drzwi ustąpiły, a kiedy jego oczy oswoiły się z ciemnością, ujrzał przed
sobą nietknięte posłane łóżko.
Serce Torra napełniły nieoczekiwana ulga i radość. Więc jednak nie ukryła się przed
nim w swoim pokoju. Odwróciwszy się na pięcie, popędził do własnej sypialni.
Wszedł do środka i zobaczył ledwo widoczny w półmroku zarys jej ciała pod kołdrą.
- Oszukałeś mnie - mruknęła Abby.
- Ja cię oszukałem? W jaki sposób?
- Mówiłeś, że do niczego nie będziesz mnie przymuszał. Torr odetchnął i
wyprostowawszy się, szybko podszedł do łóżka.
- Czujesz się przymuszona? - spytał.
- O tak, bardzo! I fizycznie, i psychicznie. Niemniej jej oczy rozbłysły, gdy
odwinąwszy kołdrę, położył się obok niej.
- Skąd wiedziałaś, jak rozbudzić drzemiącą we mnie bestię?
- Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Nic więcej nie zdołała powiedzieć. Torr
zamknął jej usta pocałunkami, obiecując sobie, że tym razem nie będzie się spieszył.
Będzie ją pieścił tak długo, aż sama zacznie go błagać o spełnienie. Chciał usłyszeć,
jak mówi, że chce do niego należeć.
Następnego dnia Abby od samego rana dawała do zrozumienia, że jest przeciwna
planowanej konfrontacji z Wardem Tysonem. Zgodziła się wprawdzie z nim
pojechać, ale nie kryla niezadowolenia.
Podczas śniadania, a potem w trakcie pakowania rzeczy i ładowania samochodu
Torr z anielską cierpliwością wysłuchiwał w milczeniu jej narzekań, zastrzeżeń,
kontrargumentów i błagań. Czekała ich długa wielogodzinna podróż, najpierw do
Portland, a potem dalej na północ, do Seattle.
Abby podczas jazdy nie przestawała wykładać swoich słusznych racji.
- Nie widzę powodu, żeby go w to mieszać - powtarzała. - Ward nie może mi w
niczym pomóc, w dodatku może dojść do wniosku, że w tej sytuacji musi
powiedzieć Cynthii o tamtym weekendzie, żeby wytrącić szantażyście broń z ręki.
- To możliwe - przyznał Torr.
- Ale ja nie chcę, żeby ona wiedziała! O to w tym wszystkim chodzi!
- Na to właśnie liczy szantażysta.
- Chcesz zniszczyć wieloletnią przyjazń między mną i moją kuzynką?
- Nie zapominaj, że to postępowanie Warda, a nie twoje, mogłoby zagrozić waszej
przyjazni.
- A jeśli w ten sposób zniszczymy ich małżeństwo? Przynajmniej się nie spieszmy.
Poczekajmy z tym.
- Czas sprzyja szantażyście. On może czekać, a ty tymczasem będziesz tracić nerwy.
Nie możemy dłużej zwlekać. Poza rozmówieniem się z Wardem jestem
zdecydowany zawiadomić policję, kiedy tylko szantażysta się odezwie i sprecyzuje
swoje żądania. Abby zmierzyła go złym wzrokiem.
- I pomyśleć, że kiedy cię poznałam, wydałeś mi się uosobieniem łagodności.
- A co teraz o mnie myślisz?
- %7łe jesteś arogancki i apodyktyczny - oświadczyła z nieco złośliwą satysfakcją.
-Wziąłeś kierowanie moim życiem w swoje ręce, a ja nie umiem ci się
przeciwstawić.
- Zapewniam cię, że jak będzie po wszystkim, stanę się znowu łagodny i ustępliwy
jak baranek.
Niestety, zapewnienie to wcale Abby nie przekonało.
- Może byś jednak posłuchał, dlaczego nie chcę, żebyśmy akurat w tej chwili
zawiadamiali o wszystkim Warda - rzekła, prostując się na siedzeniu i robiąc
obrażoną minę.
- Nie mam innego wyjścia jak słuchać tego, co masz po powiedzenia.
- Ale i tak zrobisz po swojemu, tak?
- Kochanie, będziemy rozmawiać z Tysonem, koniec kropka. Abby przez resztę
drogi robiło się zimno na samą myśl o czekającej ją rozmowie. Kiedy wjechali do
Seattle i Torr poprosił o wskazówki, jak dotrzeć do celu, w pierwszej chwili miała
ochotę kazać mu jezdzić w kółko po biznesowej dzielnicy miasta. Uznała jednak, że
nie jest to mądry pomysł. Zrezygnowawszy z dalszych sprzeciwów, poprowadziła
go wprost do budynku, w którym mieściła się firma Lyndon Technologies, i
wskazała wjazd do podziemnego parkingu.
Kiedy sekretarka wprowadziła ich do gabinetu Warda, szwagier zamiast okazać
zaskoczenie, przywitał Abby z radością, ale i pewną irytacją.
- Abby, gdzie ty się, u licha, podziewasz! Od tygodnia próbuję się z tobą
skontaktować! - zawołał, zrywając się z fotela i wybiegając zza biurka.
- Siadaj, mam z tobą do omówienia ważną sprawę. A pan to kto? - dodał nieco
arogancko, spoglądając na postępującego w ślad za Abby Torra Latimera.
- Mężczyzna, który rości sobie wyłączne prawo pokrzykiwania na Abby - zimno
oświadczył Torr. - Dlatego będzie pan łaskaw przeprosić ją za ton, jakim pan
przemawiał. A na przyszłość proszę jej okazywać więcej szacunku. Nazywam się
Torr Latimer.
Nie podając Wardowi ręki, ostentacyjnie posadził Abby na jednym ze stojących
przed biurkiem skórzanych foteli, a sam zajął miejsce obok niej.
Abby wzdrygnęła się w duchu, słuchając jego przemowy. Torr najwyrazniej wcielił
się w swą dawną rolę ważnego biznesmena. Spojrzenie Warda, który mierzył
nieznajomego uważnym, choć pełnym szacunku spojrzeniem, wiele jej powiedziało
o wrażeniu, jaki Torr
zrobił na jej szwagrze. Ward w następnej chwili skłonił jej się szarmancko i z
leciuteńką kpiną w głosie oświadczył:
- Abby, przyjmij moje uroczyste przeprosiny. Gdzie poznałaś tego rycerza w
srebrzystej zbroi?
- Na kursie układania kwiatów - brzmiała jej riposta. - Ward, stało się coś bardzo
niedobrego. A Torr uparł się, żeby cię zawiadomić. Ja byłam temu przeciwna, ale...
- Ale przezwyciężyłem jej obiekcje - przerwał jej Torr.
- Ach tak. - Usiadłszy w obrotowym fotelu, Ward popatrzył na nich zza swego
imponująco szerokiego biurka. - Widzę, że wszyscy mamy sobie coś ważnego do
powiedzenia. Mówcie pierwsi.
Abby, która dobrze Warda znała, wyczytała z jego oczu, że ma poważne
zmartwienie.
- Czy coś się stało Cynthii albo małej? - zapytała.
- Nie, nie, obie mają się świetnie - uspokoił ją Ward. - Chodzi o interesy. A czego
dotyczy wasza sprawa?
- W pewnym sensie również interesów. Chodzi o szantaż. - Torr odczekał chwilę, po
czym dodał: - A jesteśmy tutaj, ponieważ rzecz dotyczy także pana.
- Szantaż? - zdumiał się Ward. - Czy to jakiś żart?
- Niestety, to nie żart - z westchnieniem potwierdziła Abby. Popatrzyła z ukosa na
swego towarzysza, ale widząc jego zacięty wyraz twarzy, zrozumiała, że nie
pozwoli jej ominąć sedna sprawy.
- Pamiętasz... tamten weekend nad morzem?
- O nie, tylko nie to. - Ward zmarszczył brwi i zamknął oczy. Zamilkł na długą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl