[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Everettowie zagłębili się w rozmowę o planowanej decyzji i jej
ewentualnych konsekwencjach, wobec czego Andrea wycofała się do
sypialni Blake'a. Nie była jeszcze w tym pokoju. Jego wystrój
jednoznacznie mówił, że to sypialnia mężczyzny. Szerokie łóżko pokrywała
kapa w ciemne geometryczne wzory. Poza łóżkiem w pokoju znajdowała się
duża komoda i wygodny fotel.
Andrea usiadła w nim i zaczęła przeglądać magazyn poświęcony sztuce.
Znalazła w nim reprodukcję  Tancerek" Degasa. Uśmiechnęła się
przypomniawszy sobie niedawne słowa Blake'a.
Powędrowała wzrokiem ku fotografiom ustawionym na nocnym stoliku.
Jedna z nich przedstawiała Ginę Sorrenti z dwoma małymi chłopcami.
Serce Andrei ścisnęło się boleśnie. Co takiego powiedział Blake dziś
rano w Chińskiej Dzielnicy?  Chciałbym, aby moi synowie mieli podobne
dzieciństwo". Przemknęło jej przez myśl pytanie, czy czarnowłosa kobieta
nie jest przypadkiem matką jego dzieci. Jeśli tak było w istocie, to
niepotrzebnie robiła sobie jakiekolwiek nadzieje na wspólne życie z
Blake'em. Gina będzie przecież zawsze stała między nimi.
Odstawiła fotografię na miejsce i wróciła do salonu.
Evelyn już sobie poszła, Blake zaś stał przy oknie zamyślony.
Odwrócił się słysząc jej kroki. - Evelyn zachowuje się czasem poniżej
wszelkiej krytyki. Mam nadzieję, że nie przejęłaś się nią zanadto.
Andrea wzruszyła ramionami. - O żadnym z Everettów nie mogę
powiedzieć, aby grzeszył nadmiarem taktu.
RS
68
Blake spochmumiał. - Co to ma znaczyć?
- Możesz sobie dowolnie zinterpretować moje słowa - odrzekła zimno.
Chciał ją złapać za ramiona, ale wymknęła mu się zręcznie.
- Andreo, co stało się z tobą w czasie tych pięciu minut?
- Nic - powiedziała. - Uświadomiłam sobie tylko, że nie spytałeś mnie,
czy będę nadal pracować nad twoją książką, czy nie.
- Myślałem, że sprawa jest już przesądzona. Jeśli nie wczoraj wieczorem,
to dzisiaj rano...
- Wszystko jest dla ciebie takie oczywiste, Blake - rzekła rozżalona. -
Otóż zdecydowałam, że dokończę tę książkę, ale na swoich warunkach.
- A jeśli ja się na nie nie zgodzę? - zapytał na pozór lekko, ale nerwowe
drganie jego warg zdawało się temu zaprzeczać.
- Wtedy zrezygnuję z pracy dla ciebie i zajmę się pisaniem własnej
książki. Martin Jameson jest zainteresowany wydaniem biografii Gillie.
W jej głosie zabrzmiała nieskrywana duma.
- Rozumiem - powiedział Blake, przeciągając sylaby. - Dostałaś szansę i
gwiżdżesz na mnie.
- To nie fair, Blake! - zawołała oburzona. - Chcę dokończyć książkę o
wspinaczkach, ale nie będę mieszkać w twoim domu. Wynajmę sobie
mieszkanie w mieście.
- Jeśli ma to coś wspólnego z kąśliwymi uwagami Evelyn...
- Nie - zaprzeczyła. - Twoja macocha i jej złośliwości nie mają nic do
tego. Chcę po prostu, aby nasze stosunki kształtowały się na czysto
służbowych podstawach.
- Czemu mówisz mi o tym dopiero teraz? Wydawało mi się, że tam, na
górze, byłaś innego zdania...
Andrea wzięła szal i torebkę z kanapy.
- Do widzenia, Blake - przerwała mu raptownie.
Przy drzwiach odwróciła się jeszcze. - I dzięki za kawę.
RS
69
ROZDZIAA 12
Andrea pogwizdywała sobie cichutko, rozpakowując rzeczy.
Najważniejsze z nich, czyli utensylia pisarskie, ułożyła pieczołowicie na
biurku pod oknem. Była bardzo zadowolona z drewnianego domku na
zboczu Leaf Lake, niedaleko Tahoe. W domku był jeden wielki pokój z
kominkiem z naturalnego kamienia i maleńka kuchenka. Na zewnątrz
między dwoma drzewami wisiał duży hamak zachęcający do drzemki lub
spokojnej lektury. Obok drzwi znajdował się grill.
Przyjechała tu, bo chciała być bliżej gór, chciała chłonąć ich atmosferę,
chciała lepiej zrozumieć Blake'a. Zależało jej na oddaniu wszystkich lęków i
radości alpinisty, na wyjaśnieniu tej wewnętrznej potrzeby zdobywania
coraz to nowych szczytów.
Często miała ochotę pojechać do Blake'a i zapytać go bezpośrednio o
wiele kwestii, nie zdobyła się jednak na odwagę. Jego dziennik stanowił
teraz dla dziewczyny nieocenioną wartość, ale żebranie o dostęp do niego
nie licowałoby z jej godnością. Nie, nie pójdzie do Blake'a. To on musi się
złamać pierwszy.
Andrea poczuła się jakoś dziwnie samotna. Wzięła prysznic, ubrała się w
białe dżinsy i brązowy golf i postanowiła zrobić zakupy.
Parking przed supermarketem zatłoczony był campowozami. Andrei
udało się jeszcze znalezć miejsce dla swojego garbusa. Gdyby jezdziła
mercedesem, ta sztuka na pewno by się jej nie udała.
Pchała właśnie wózek do półek z konserwami, gdy usłyszała swoje imię.
Zaskoczona odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z ciemnowłosą kobietą
ubraną w koszulę w kratkę i zamszową spódnicę. Natychmiast poznała Ginę
Sorrenti.
Gina uśmiechnęła się serdecznie. - Jakże się cieszę, że panią spotykam.
W kasynie nie miałyśmy okazji do rozmowy, a Blake przedstawił panią w
jak najlepszym świetle.
- Naprawdę? - Andrea uśmiechnęła się niepewnie.
- Ależ tak! Bardzo jestem ciekawa, jak wypadnie książka, którą pani
pisze. Dla Blake'a jest ona niezwykle ważna. Dla nas wszystkich...
- Blake, nie szalej tak! - zawołała do małego, może siedmioletniego
chłopca, który biegał między regałami sklepowymi.
Imię chłopca znaczyło dla Andrei cios prosto w serce. Nie wiedziała, co
począć z rękami.
- Joey, ty też nie zachowujesz się odpowiednio - Gina upomniała
pyzatego czterolatka, biegającego za bratem.
RS
70
- Ach, te dzieciaki! Czasami są po prostu niemożliwe! Zatrzymała się
pani u Blake'a, Andreo?
Andrea najchętniej uciekłaby ze sklepu gdzie pieprz rośnie, ale blokował
ją wózek Giny i jej obaj synowie. - Nie - odparła krótko, nie wyjaśniając,
dlaczego. - Wynajęłam sobie domek na zboczu Leaf Lake.
- Zwietnie się składa - ucieszyła się Gina. - Jesteśmy wobec tego bardzo
blisko siebie. My mieszkamy bowiem w Edgewood.
Andrea zdziwiła się nieco szczerą radością Giny. Zawsze myślała, że
kochanki są zazdrosne o swoich mężczyzn i ostrożne w kontaktach z
rywalkami. - Może przyszłaby pani do nas na lunch? - zaproponowała Gina.
Andrea usiłowała wydostać swój wózek na wolną przestrzeń. - Muszę już
wracać - powiedziała, nie patrząc na Ginę. - Praca mnie wzywa.
- Proszę, niech pani przyjdzie do nas. Praca nie zając, nie ucieknie.
Wstawimy pani zakupy do lodówki, jeśli boi się pani, że się zepsują.
Gina była tak ujmująco serdeczna, że nie sposób było jej odmówić. Poza
tym pogawędka z nią przybliży jej postać Blake'a, na czym cały czas jej
zależało.
Dom Giny stał z dala od zakurzonej ulicy między piniami. Z kuchennych
drzwi wypadł wielki seter.
- To jest K-2 - przedstawiła go Gina. - Został nazwany tak, jak jeden z
czternastotysięczników w Himalajach. Znajomi pukali się w czoło, że
nadaliśmy szczeniakowi takie dziwne imię, ale to było jeszcze przed modą
na R2D2. - Gina zniżyła głos do szeptu, chowając zakupy Andrei do
lodówki. - Nie mogę mówić głośno o  Gwiezdnych wojnach", bo dzieci
oszalały na punkcie filmu. Zaraz zaczęłyby nudzić, żeby włączyć wideo,
chociaż znają je już na pamięć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl