[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wybieram ciebie, kochasiu. Niezle wyglądasz w tych purpurowych
rajstopkach. Namiętne dwa tygodnie, powiedziałaś? - zwróciła się do
Lissy. - Niewiele tego miałam ostatnio. Myślę, że on się nada.
Poklepała Steve'a po policzku, po czym przesunęła palec w dół, po
klatce piersiowej i pociągnęła za pasek jego spodni.
Steve miał wrażenie, że za moment zemdleje. Pulsowało mu w
skroniach. Przed oczami latały czarne płatki. Wtedy nagle ktoś podszedł do
nich od tyłu i zdecydowanym ruchem odsunął go od Rosy.
- Co ty sobie, kobieto, wyobrażasz? Chcesz namiętności? Czemu nie
wybierzesz mnie?
151
R S
- Niech cię licho wezmie, Franku Wilkinsie! - wrzasnęła Rosa. -
Ciebie nie zabrałabym nawet do kina na najgorszy film, a co dopiero na
dwutygodniowe wakacje, ty zakłamany, stary capie! Kręciłeś się koło tej
baby, bo ona i jej synuś kupią zajazd. Wydaje ci się, że będzie chciała żyć
z tobą na strychu pełnych starych mebli, które powinieneś był wyrzucić na
śmietnik ze trzydzieści lat temu? Myślisz, że za dwa lata  Madrona" nadal
tu będzie? A ty razem z nią?
- %7łebyś wiedziała, że będę. Razem z tobą, kobieto! Zajazd nie
dostanie się nikomu innemu. Tak samo jak ty. Jeśli zgodzisz się wziąć
mnie. I zajazd.
- Och, Frank...
- Och, tato...
Steve usłyszał jęk Lissy. Chciał chwycić ją za rękę, ale była za
daleko. Jej ojciec i Rosa obejmowali się tak mocno, że zaczął się obawiać,
iż do ich rozdzielenia potrzebny będzie strumień zimnej wody ze
strażackiej sikawki.
Rosa po kilku minutach wyswobodziła się z objęć Franka. Była
zarumieniona, oczy jej błyszczały.
- Starczy już, bałwanie - powiedziała, nie zdając sobie sprawy, że
stoi koło mikrofonu.
- Chyba masz rację - odparł Frank, rozbawiając tłum jeszcze
bardziej. - Powinienem się oszczędzać na te dwa tygodnie, które nas
czekają. Bo kiedy już wrócimy, nie będziemy mieli zbyt wiele czasu na
figle. Czeka nas sporo pracy w zajezdzie.
- Tato! Muszę ci coś powiedzieć. - Lissa chwyciła ojca za łokieć. -
Powinnam ci to powiedzieć już wcześniej. Nie udało się. Już po wpół do
szóstej. Za pózno na złożenie oferty. Ktoś inny kupi zajazd.
152
R S
- Nieprawda - odpowiedział Frank. - My go kupimy. Pete, który
znalazł się w okolicach podium, wybuchnął śmiechem.
- Tak ci się tylko wydaje, staruchu! - krzyknął, wyciągając z kieszeni
jakiś papier i machając nim w stronę tłumu. - Gdzie John Drysdale? Mam
tu dowód. Biorę wszystkich na świadków. Zajazd należy do mnie.
- Bzdura - wtrącił się Frank. - Złożyliśmy ofertę o trzeciej. Spocona
twarz Pete'a posiniała z wściekłości.
- To kłamstwo! Zajazd jest mój. Ja...
- Pete, Pete! - Przez tłum przepychał się John Drysdale.
- Mówiłem ci, żebyś nie dzielił skóry na niedzwiedziu, zanim wybije
wpół do szóstej. Szukałem cię wcześniej, żeby ci powiedzieć o ich ofercie.
Czemu w tym cholernym Madrona Cove nikt nie odbiera telefonów? Nic
na to nie poradzę, ale zajazd należy do nich. Przebili twoją ofertę.
- To... to niemożliwe. Poświęciłem się. Zrezygnowałem ze swoich
zasad, doprowadziłem zajazd do ruiny, żeby go tanio kupić i...
- Pete, lepiej się zamknij. - Drysdale odciągnął go na bok. Jednak
było już za pózno. Wygadał się i wszyscy to słyszeli. Steve'owi było go
nawet trochę szkoda.
Lissa nadal gapiła się na ojca.
- Ale... skąd wziąłeś pieniądze?
- Pamiętasz te stare graty na strychu? - Ojciec położył jej rękę na
ramieniu i przyciągnął do siebie. - Loretta, matka Steve'a, kupiła
wszystkie, z wyjątkiem łoża z baldachimem, w którym urodziłem się ja, a
wcześniej mój ojciec. Zebrała się z tego niezła sumka. Z nawiązką
starczyło na kupno zajazdu. Chyba sprzedałem twój posag, Melisso, ale
przecież nigdy go nie chciałaś. Pomyślałem więc, że nie będziesz miała nic
przeciwko temu. - W tym momencie spojrzał na zgromadzony wokół tłum.
153
R S
- Mam tylko nadzieję, że komitet wybaczy mi kupno zajazdu. Wiem,
że wszyscy ciężko na to pracowali. Chciałbym wyrazić swoją
wdzięczność, bo wiem, że cała akcja wynikała z sympatii dla mojej
rodziny. Myślę jednak, że jest wiele innych rzeczy, których nasza
społeczność potrzebuje bardziej niż tego zajazdu. Ponieważ ja poprowadzę
teraz własny interes, chciałbym zrezygnować ze stanowiska
przewodniczącego komitetu. - Popatrzył na Rosę i powiedział: - Jako mąż
będę potrzebował mnóstwa czasu dla swojej żony. - Przerwał i spojrzał na
Lissę, a następnie na Steve'a. - Wkrótce też mogę zostać dziadkiem. Mam
nadzieję, że moje wnuki będą zainteresowane prowadzeniem zajazdu. I że
przyjmą go jako swoje dziedzictwo.
Wypuścił z objęć Lissę i zszedł z podwyższenia pod rękę z Rosą.
Lissa stała naprzeciwko pełnego wyczekiwania tłumu. Powoli
sięgnęła ręką w stronę mikrofonu i wyłączyła go. Nie było nic więcej do
powiedzenia. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to... iść do domu.
- Moja pani? - wyszeptał prosto do jej ucha Steve.
- Nie jestem twoją panią.
- Dobrze wiesz, że jesteś. Pozwól, że ci to udowodnię.
Zanim zdążyła zareagować, wziął ją na ręce i zaniósł prosto do
dziwacznego pojazdu. Ułożył ją w środku na siedzeniu, sam również tam
wsiadł, zamknął drzwiczki i wziął Lissę w ramiona.
- Masz mi coś do powiedzenia? - zapytał.
Lissa długo patrzyła mu prosto w oczy. Nie potrafiła znalezć
odpowiednich słów. W końcu kiwnęła głową.
- Przepraszam, pomyliłam się.
- No i co dalej?
154
R S
- Przepraszam, że nie miałam do ciebie zaufania, że podejrzewałam
cię, iż działasz za moimi plecami, chociaż wcześniej powiedziałeś, że nie
przyjechałeś tu, by kupić zajazd.
- Może jeszcze coś?
Lissa na moment wstrzymała oddech.
- Kocham cię - wykrztusiła i pocałowała go. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl