[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Perry poczuł, że znowu się czerwieni. Po nocnym locie z Nowego Jorku na Azory zupełnie
pogubił się w kalendarzu. Zaśmiał się głucho i postukał się w głowę.
- Zapomniałem, że dziś jest niedziela. To chyba początki Alzheimera.
- Ruszajmy! - zawołał Donald, schodząc na platformę. Perry, schodek po schodku, ruszył za
nim. Czuł się jak żałosny tchórz. A potem, wbrew własnemu rozsądkowi, wszedł niepewnym
krokiem na rozkołysaną kładkę. Zdumiało go, jak niespokojne jest na pozór gładkie jak stół morze.
Kładka prowadziła wprost do nadbudówki Oceanusa. Aódz miała niemal neutralną
pływalność, górna część kadłuba znajdowała się już więc na równi z lustrem wody. Nie bez
problemów Perry przecisnął się przez właz. Schodząc do wnętrza kabiny, musiał przytulać się
mocno do lodowato zimnych szczebli stalowej drabinki.
Kabina była tak ciasna, jak ostrzegał Mark. Perry zaczynał wątpić, czy istotnie jest tam
miejsce dla dziesięciu osób. Musieliby być upakowani jak sardynki w puszce. Wrażenie ciasnoty
pogłębiało też i to, że ściany w przedniej części kabiny zapełnione były wszelkiego rodzaju
przyrządami pomiarowymi, wskaznikami, ekranami ciekłokrystalicznymi i przełącznikami. Nie
było tam choćby skrawka powierzchni, na którym nie byłoby tarczy lub pokrętła. Cztery ilumi-
natory niknęły w obfitości elektronicznego sprzętu. Jedyną cechą pozytywną było to, że powietrze
pachniało czysto. W tle słychać było szum wentylatora.
Donald wskazał Perry'emu nisko zawieszony fotel przy lewej burcie, tuż za swoim. Kilka
wielkich monitorów naprzeciw siedzenia pilota ukazywało generowany komputerowo wirtualny
obraz morskiego dna. Donald kontynuował przegląd sprzętu i urządzeń elektrycznych,
komunikując się z Larrym Nelsonem w przedziale nurkowym przez radiotelefon.
Właz w górze zamknął się z głuchym odgłosem, po którym nastąpił charakterystyczny
trzask. Kilka chwil pózniej z nadbudówki wynurzyła się Suzanne. Radziła sobie z drabinką o wiele
zgrabniej niż Perry. Nie przeszkadzały jej w tym nawet trzymane pod pachą księgi. Stanąwszy na
podłodze, podała je Perry'emu.
- Przyniosłam je dla pana - powiedziała. - Ta gruba jest o życiu w oceanach, a ta druga o
geologii podmorskiej. Pomyślałam, że może będzie pan miał ochotę poczytać trochę o tym, co
zobaczymy. Nie chcielibyśmy, żeby się pan nudził.
- To miło z pani strony odparł Perry. Suzanne najwyrazniej nie zdawała sobie sprawy, że
był zbyt zdenerwowany, by się nudzić. Czuł się dokładnie tak, jak tuż przed startem samolotu:
zawsze istniało ryzyko, że następne chwile będą ostatnie w jego życiu.
Suzanne usiadła w fotelu drugiego pilota. Po chwili, zaczęła manipulować przełącznikami,
odczytując Donaldowi rezultaty. Nie ulegało wątpliwości, że oboje stanowią zgrany zespół. Odkąd
Suzanne przyłączyła się do przeglądu, w ciasnej przestrzeni kabiny zaczęły się rozlegać upiorne
świsty - charakterystyczny dzwięk, który przywodził Per-ry'emu na myśl łodzie podwodne ze
starych filmów wojennych.
Znów przeszedł go dreszcz. Zamknął na chwilę oczy i usiłował nie wracać do swych
bolesnych dziecięcych wspomnień z chwil, gdy brat trzymał go uwięzionego pod kołdrą. Jednak
podstęp się nie udał. Wyjrzał przez lewy ilumina-tor, zastanawiając się, skąd bierze się dręczące go
przeczucie, że decydując się na udział w tej krótkiej rutynowej wyprawie, popełnia największy błąd
w swoim życiu. Wiedział, że jest to irracjonalne, skoro, jak zdawał sobie sprawę, znajduje się
wśród fachowców, dla których praca pod wodą to nie pierwszyzna. Wiedział tez, że batyskaf
zasługuje na zaufanie i że ostatnio zapłacił za przegląd.
Nagle drgnął z przerażenia. Upiorna maska wyłoniła się znikąd dosłownie tuż przed jego
oczyma. Rozpaczliwy jęk mimo woli wyrwał mu się z ust, zanim się zorientował, że patrzy w
twarz jednego z obsługujących batyskaf płetwonurków. Chwilę pózniej dostrzegł następnych. W
majestatycznym podwodnym balecie nurkowie sprawnie odłączyli podtrzymujące łódz liny.
Rozległo się stukanie w kadłub. Oceanus był wolny.
- Sygnał wolnej drogi otrzymałem - powiedział Donald do mikrofonu. Rozmawiał z
kierownikiem zespołu wodującego. - Proszę o zezwolenie na oddalenie się od statku.
- Udzielam zezwolenia - odpowiedział bezcielesny głos.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]