[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Owczarki collie nazywały się Sunset
[(ang.) zachód słońca.] i Seaweed. [(ang.)
wodorosty.] Niall O Connor przeprosił za
to, dodając, że nie ma na świecie głup-
szych imion i że wybrała je przed laty jego
córka, a psu nie można zmieniać imienia.
282
 Ani córce  powiedział Ben Rozjem-
ca.
 To prawda  przyznał ojciec Fionnuli.
Pojechali do miasta, aby kupić wszyst-
ko, co mieliby ochotę jeść w święta Boże-
go Narodzenia. Kupili mięso na kotlety,
cebulę, ser pleśniowy i lody z kawałkami
czekolady.
W Wigilię poszli na pasterkę.
Niall O Connor powiedział Benowi, że
jego żona też miała na imię Ellen. Popłaka-
li sobie razem. Nazajutrz usmażyli kotlety
z cebulą. Nie wspominali o wczorajszych
łzach.
Spacerowali po górach, podziwiali je-
ziora, odwiedzali sąsiadów i wysłuchiwali
plotek.
Ben nie wyznaczył daty powrotu.
 Będę musiał zadzwonić do Fionnuli 
powiedział.
 Jesteś jej klientem.
283
 A ty jej ojcem  odparł na to Ben Roz-
jemca.
Fionnula powiedziała, że w Nowym Jor-
ku jest zimno, ale wszyscy wrócili już do
normalnej pracy, w przeciwieństwie do Ir-
landii, gdzie pewnie będą świętowali jesz-
cze co najmniej dwa tygodnie.
 Typowe irlandzkie Boże Narodzenie
było bardzo udane  powiedział Ben. 
Mam zamiar zostać tutaj na typowy ir-
landzki Nowy Rok, więc bilet...
 Twój bilet nie ma rezerwacji na kon-
kretny dzień. A tak naprawdę, po co do
mnie dzwonisz?
 Mieliśmy nadzieję, że tu przyjedziesz i
że razem spędzimy Nowy Rok  wyjaśnił.
 Kto miał nadzieję?
 Na przykład Sunset, Seaweed, Niall i
ja. Poprosiłbym ich do telefonu, ale psy
śpią. Tylko Niall może z tobą porozma-
wiać.
284
Podał słuchawkę ojcu Fionnuli. Kiedy
ten zaczął rozmawiać z córką, Ben wy-
szedł z pokoju, stanął przy oknie wycho-
dzącym na drugą stronę domu i zapatrzył
się na Atlantyk.
Piękna, gwiazdzista noc. I zaklęta w niej
tajemnica. Gdzieś tam były dwie szczęśli-
we Ellen. Ben odetchnął głęboko i swo-
bodnie, po raz pierwszy od ostatniej wio-
sny.
285
Podróż nadziei
W biurze wszyscy zazdrościli Meg, kie-
dy powiedziała, że jedenastego grudnia
leci na cały miesiąc do Australii.
 Pogoda  mówili.  Ach, tamtejsza po-
goda!
Ominą ją zimne, wilgotne tygodnie, kie-
dy na londyńskich ulicach panuje szalony
ruch i korki, ludzie się spieszą i wszystko
zostaje wystawione na sprzedaż.
 Szczęśliwa Meg  mówili.
Nawet te najmłodsze, dwudziestoletnie
dziewczyny, szczerze jej zazdrościły. Wi-
dząc to, Meg uśmiechała się do siebie.
Miała pięćdziesiąt trzy lata, nie czuła się
jeszcze bardzo stara, wiedziała jednak, że
większość jej koleżanek z pracy uważa, iż
286
lepszą część życia ma już za sobą. Nie
było tajemnicą, że Meg ma w Australii do-
rosłego syna, ale młodsze koleżanki nie in-
teresowały się nim, ponieważ był żonaty.
Z tego powodu, a także dlatego, że nie od-
wiedzał swojej mamy. Gdyby zobaczyły
przystojnego Roberta, zainteresowałyby
się nim, nie zważając na jego stan cywilny.
Robert był wysportowany i zawsze dobrze
się uczył. Kiedy miał dwadzieścia pięć lat,
ożenił się z dziewczyną o imieniu Rosa,
której Meg nigdy w życiu nie widziała.
Robert napisał, że planują skromny ślub,
chociaż na zdjęciach wcale nie wyglądał
na skromny  myślała pózniej Meg. Było
na nim kilkudziesięciu krewnych i przyja-
ciół z Grecji. I nikogo z rodziny pana mło-
dego. Pytając go o to przez telefon, Meg
starała się panować nad swoim głosem.
Mimo to Robert odpowiadał jej ze znie-
cierpliwieniem. Spodziewała się takiej re-
287
akcji.
 Nie stwarzaj problemów, mamo  po-
wiedział.
To samo mówił w wieku pięciu lat, kie-
dy wracał do domu z kolanem owiniętym
bandażem przesiąkniętym krwią.
 Rodzina Rosy mieszka tutaj, a wy z
tatą musielibyście przebyć setki kilome-
trów. Przyjedziesz kiedyś do nas, wtedy
będziemy mieli dla siebie więcej czasu.
Oczywiście miał rację. Uroczystość,
podczas której większość gości mówi po
grecku, na której musiałaby spotkać swoje-
go byłego męża Geralda z jego nową, we-
solutką żoną i rozmawiać z nimi, byłaby
trudna do zniesienia. Robert miał rację.
Teraz leciała, żeby się zobaczyć z sy-
nem i poznać Rosę  drobną, śniadą
dziewczynę ze zdjęć. Cały miesiąc będzie
się pławiła w słońcu; zwiedzi miejsca, któ-
re inni widzieli tylko na zdjęciach i w tele-
288
wizji. Kiedy odpocznie po zmianie czasu,
zorganizują z okazji jej przyjazdu wielkie
przyjęcie. Pewnie myślą, że jest bardzo
słaba, skoro dali jej na przystosowanie się
do nowego miejsca aż cztery dni.
List Roberta był entuzjastyczny. Zabiorą
ją w głąb lądu, żeby zobaczyła prawdziwą
Australię. Nie będzie zwiedzała jak zwykli
turyści, którym pokazuje się kilka najpięk-
niejszych miejsc. Ona pozna ich kraj.
Szczerze mówiąc, Meg wolałaby, żeby jej
pozwolili siedzieć całymi dniami w ogro-
dzie i korzystać z basenu sąsiadów. Meg
nigdy nie miała prawdziwych wakacji.
Przez wiele lat wcale nie wyjeżdżała, po-
nieważ wiecznie oszczędzała na ubrania,
rowery i inne rzeczy, które  miała nadzie-
ję  jakoś zrekompensują Robertowi brak
ojca. Gerald nie przejmował się chłopcem,
chociaż trzy razy w roku składał fałszywe
obietnice, budząc w dziecku nie spełnione
289
nadzieje, po czym dawał synowi na przy-
kład używaną gitarę, która była dla Rober-
ta cenniejsza od wszystkiego, na co ciężką
pracą zarobiła matka. Podczas rocznego
pobytu w Australii, grając właśnie na tej
gitarze, Robert poznał miłość i zaczął
nowe życie, które  jak powiedział matce 
odpowiada mu.
Koleżanki z biura złożyły się i kupiły
Meg walizkę. Była bardzo ładna, lekka i
zbyt elegancka jak dla skromnej Meg. Na-
dając ją na lotnisku, nie mogła uwierzyć,
że stanowi jej własność. Dowiedziała się,
że w samolocie będzie tłok, ponieważ o tej
porze roku starzy odwiedzają swoich w
Australii.
 Starzy?  Meg była zmieszana.
 Babcie  wyjaśnił młodzieniec za kon-
tuarem.
Meg ciekawiło, czy Rosa jest w ciąży.
Gdyby tak było, chyba nie planowaliby
290
wycieczki w głąb lądu. Postanowiła jed-
nak, że nie poruszy tego tematu. Nie chce
zadawać irytujących pytań.
Kiedy już usadowili się w samolocie,
postawny mężczyzna, który usiadł obok
niej, wyciągnął rękę, żeby się przedstawić.
 Skoro będziemy ze sobą spać, że tak
powiem, chyba powinniśmy poznać swoje
nazwiska  powiedział z wyraznym ir-
landzkim akcentem.  Jestem Tom O Neill
z Wicklow.
 A ja Meg Matthews z Londynu.
Zciskając jego dłoń miała nadzieję, że
sąsiad nie będzie mówił bez przerwy przez
następne dwadzieścia cztery godziny. Meg
chciała przygotować się psychicznie na
spotkanie i przemyśleć, jak postępować, by
Robert nie musiał jej mówić:  Nie stwarzaj
problemu, mamo .
Tom O Neill okazał się idealnym towa-
rzyszem podróży. Miał przy sobie niewiel-
291
kie szachy i książkę o tej grze. Włożył na
nos okulary i metodycznie wykonywał ko-
lejne opisywane ruchy. Na kolanach Meg,
która sporządzała w myślach listę drażli-
wych tematów, leżały bezużytecznie książ-
ka i gazeta. Nie będzie pytała Roberta o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl