[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale sama słyszę, jak niepewnie brzmi mój głos. Zmęczenie odbiera mi
chęć do walki, a perspektywa poszukiwań odpowiedniego pokoju
sprawia, że czuję się całkowicie wyprana z sił. Znów czuję łzy
napływające do oczu. Nic na to nie poradzę.
Nie. Annie spogląda na mnie zdecydowanym wzrokiem.
Mam znacznie lepszy pomysł. Z szerokim uśmiechem opiera łokcie
na blacie i nachyla się w moją stronę. Przenocujesz u mnie.
Serio? Jej oferta brzmi tak zachęcająco, że nie mogę w nią
uwierzyć.
Dziewczyna potakuje.
Mieszkam w Islington. Z dwoma chłopakami wynajmujemy
całe mieszkanie. W tej chwili jeden pokój jest wolny, więc możesz
spędzić u nas noc. Pózniej pomyślimy, co dalej. To jak, co o tym
myślisz?
Co ja o tym myślę? Myślę, że jestem największą szczęściarą w
całym Londynie! Mój świat znów nabiera kolorów. Najchętniej
rzuciłabym się Annie na szyję i ją wyściskała.
Jesteś super mówię i uśmiecham się do niej. Odpowiada mi
tym samym, a ja czuję, że właśnie znalazłam nową przyjaciółkę.
W takim razie to mamy już załatwione odpowiada z
przebiegłą miną. Możemy wrócić do interesów. Spogląda na
zegarek. Spotkanie całego działu rozpoczyna się za dziesięć minut.
Przeczytałaś papiery?
Kiedy potwierdzam, potakuje zadowolona. W tym samym
momencie do biura wraca jej kolega, Shadrach Alani, i kładzie na
blacie stertę dokumentów. Uśmiecha się do mnie miło i pyta:
To jak, idziecie?
Razem wychodzimy na korytarz, a ja znów czuję się pogodzona z
losem.
Rozdział 5
Wsiadamy do metra Linii Północnej i po dwudziestu minutach
wysiadamy na stacji o ślicznej nazwie Angel .
Stąd mamy już tylko kawałek piechotą wyjaśnia Annie, a ja
wzdycham dyskretnie, bo mam wrażenie, że walizka waży chyba tonę.
Dużo bym dała, żebyśmy były już na miejscu.
Maszerując obok Annie, szybko zapominam jednak o balaście,
który za sobą ciągnę. Rozglądam się zafascynowana po okolicy.
Islington to piękna dzielnica. Wzdłuż ulicy, po obu stronach, ciągnie się
ściana dwupiętrowych szeregowców. Niektóre są nowoczesne, inne
stare, ale starannie odrestaurowane. Co kilka kroków mijamy rosnące
wzdłuż krawężnika drzewa. Przyglądam się ciekawie najróżniejszym
sklepom, butikom i galeriom. Na wystawach widzę staromodne
ubrania, dzieła sztuki, meble, jedzenie, pieczywo i ciastka. Czuję
przyjemne łaskotanie w okolicy serca, bo od początku marzyłam, by
poznać właśnie taki Londyn.
Annie zauważa zachwyt na mojej twarzy, uśmiecha się i pyta:
Będziesz miała ochotę wyskoczyć przy najbliższej okazji na
jakieś zakupy z mieszkanką miasta?
Potakuję uradowana.
No pewnie!
Być może przy Annie nauczę się czegoś na temat mody?
Idziemy jeszcze kawałek. W końcu Annie skręca w lewo, w
boczną ślepą uliczkę zakończoną wysokim murem. Niemal wszystkie
domy wyglądają tu identycznie: mają dwa piętra, są zbudowane z
brązowej cegły, z którą kontrastują białe, zakończone łukami okna.
Tylko kilka domów jest białych i tylko jeden ma trzy piętra. Przed nim
właśnie się zatrzymujemy.
To tu oznajmia Annie i wskazuje na drzwi. Podchodzi do nich
i kilkakrotnie naciska najwyższy dzwonek. Stoję do niej bokiem i
ciekawskim wzrokiem oglądam sąsiednie budynki. Właściwie, myślę
sobie, to nie był wcale pech, że nie zamieszkam w Whitechapel. Tutaj z
całą pewnością jest znacznie ładniej.
Nie masz kluczy? Zaskoczona dopiero teraz zauważam, że
Annie bez przerwy przyciska dzwonek.
Dziewczyna uśmiecha się przebiegle.
Mam, pewnie, że mam. Ale za to nie mam ochoty ciągnąć tej
walizy na górę po schodach mówiąc to, wskazuje na mój bagaż na
kółkach.
Na górę? Czyli na które piętro? pytam przerażona, bo dopiero
teraz uświadamiam sobie, że raczej nie dam rady przetransportować
walizki po schodach.
Na ostatnie. Dlatego dzwonię. Spokojnie, odsiecz już nadciąga.
Rzeczywiście, w tej samej chwili otwierają się drzwi i na
podeście staje młody mężczyzna. Ma jasnobrązowe włosy i jest bardzo
wysportowany. Przestraszony patrzy na Annie.
Co się stało? Zapomniałaś klucza? pyta z wyraznie
amerykańskim akcentem, czym natychmiast budzi moją sympatię.
Rodak! Hip, hip, hurra!
Annie unosi pęk kluczy i dzwoni mu nimi przed nosem.
Coś ty, kluczy się nie zapomina.
Zaskoczony chłopak unosi brwi.
A nie mogłaś sobie otworzyć drzwi, bo& ?
& bo to by było bez sensu. Bez ciebie. Jesteś nam potrzebny.
Sytuacja podbramkowa. Odwraca się i wskazuje na mnie dłonią.
Marcus, pozwól, że ci przedstawię. Grace Lawson z Chicago. Grace, to
jest Marcus. Przyjechał do nas z Maine na dwa semestry. Grace jest
naszą nową praktykantką w firmie i przez przypadek również osobą
bezdomną. Długa historia, na pewno nie nadaje się do opowiadania na
schodach. W każdym razie Grace dzisiejszą noc spędzi u nas, w
wolnym pokoju.
Marcus chyba dopiero teraz mnie dostrzega. Przygląda mi się z
takim samym zainteresowaniem, z jakim ja przed chwilą przyglądałam
się jemu. W końcu zauważa walizkę.
Aaa, rozumiem& Marcus, boj hotelowy, tak? pyta z
uśmiechem. Chyba tak samo jak ja nie potrafi się gniewać na Annie.
Zwinnie zeskakuje z kilku schodków prowadzących na klatkę
schodową, podchodzi i podaje mi rękę.
Cześć, jestem Marcus.
Siła jego uścisku zaskakuje mnie.
To jak, zapraszam w nasze skromne progi. Uśmiecha się i
puszcza oko. My, Amerykanie, musimy się trzymać razem.
Annie przewraca oczyma, a Marcus chwyta walizkę, unosi ją,
wbiega po schodkach i po chwili znika w budynku.
Dzięki, to bardzo miłe krzyczę za nim. Naprawdę dziękuję!
Wydaje mi się, że my oddajemy mu większą przysługę.
Chłopak musi codziennie trenować wyjaśnia Annie, a kiedy
spoglądam na nią zaskoczona, dodaje: Marcus jest sportowcem, a w
tym sezonie ma przed sobą kilka startów. Trenuje lekkoatletykę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]