[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzwiach i włączył światłomierz. Czas ekspozycji wynosił jedną setną sekundy. Taki sam czas
ustawił na aparacie, przesłonę oszacował na f-11, a odległość na dwanaście stóp. Zamocował
osłonę obiektywu i pstryknął jedno zdjęcie, żeby sprawdzić, czy wszystko gra. Pózniej założył film i
podłączył lampę.
Odłożywszy sprzęt, znów podszedł do walizki i wyjął z niej opasłą księgę. Była to Biblia.
Opracowanie literackie. Otworzył ją i wydostał swego walthera PPK wraz z futerałem typu Berns
Martin. Przymocował futerał do paska od spodni, z lewej strony. Dwa, trzy razy wyciągnął szybko
broń. Sprawdzian wypadł zadowalająco. Dokładnie zbadał rozkład swego apartamentu zakładając,
że będzie podobny do rozkładu pomieszczeń w Apartamencie Hawajskim. Wyobraził sobie scenę,
którą niemal na pewno ujrzy, kiedy tam wejdzie. Wypróbował klucz uniwersalny na różnych
zamkach i przećwiczył bezszelestne otwieranie drzwi. Pózniej postawił wygodne krzesło naprzeciw
otwartego balkonu, usiadł, zapalił chesterfielda i patrząc na bezkres morza, myślał, co też
powiedzieć Goldfingerowi, gdy nadejdzie pora.
O trzeciej piętnaście wstał, wyszedł na balkon i ostrożnie zerknął na dwie maleńkie postacie
rysujące się na kwadratowym tle jak z zielonego rypsu. Cofnął się w głąb pokoju i sprawdził czas
ekspozycji na aparacie. Zwiatło nie zmieniło się. Narzucił na siebie lekką, ciemnoniebieską
marynarkę z czesanej wełny, poprawił krawat i zawiesił na szyi pasek od aparatu tak, że leika
oparła mu się o pierś. Potem, rozejrzawszy się wokoło po raz ostatni, wyszedł i skierował się do
windy. Zjechał na parter i oglądał chwilę wystawy w foyer. Kiedy winda ruszyła w górę, poszedł ku
schodom i wolno ruszył na drugie piętro. Rozkład numerów był tu dokładnie taki sam, jak na
piętrze dwunastym, więc apartament Goldfingera znalazł tam, gdzie spodziewał się go znalezć. W
pobliżu nie zauważył nikogo. Wyjął klucz uniwersalny, cichutko otworzył drzwi, po czym je za sobą
zamknął. W korytarzyku, na wieszaku, wisiał płaszcz przeciwdeszczowy, lekka kurtka z
wielbłądziej wełny i bladoszary filcowy kapelusz. Bond chwycił mocno leikę prawe ręką, podniósł
aparat na wysokość twarzy i przylgnąwszy okiem do wziernika, delikatnie nacisnął klamkę drzwi do
saloniku. Nie były zamknięte na klucz. Agent 007 wprawnie je uchylił.
Jeszcze zanim zobaczył to, co spodziewał się ujrzeć, usłyszał głos - głos niezwykle ciepły, niski,
głos jakiejś dziewczyny. Mówiła po angielsku:  Dobrał piątkę i czwórkę. Ułożył kanastę z piątek, z
dwoma dwójkami. Zrzuca się z czwórki. Ma cztery single: waleta, króla, dziesiątkę i siódemkę .
Bond wślizgnął się do pokoju.
Dziewczyna siedziała na dwóch poduszkach na blacie stołu; stół wtaszczyła na jard w otwarty
balkon. Siedziała na poduszkach, bo z góry widziała lepiej. Zbliżała się pora największego upału,
dlatego nie miała na sobie nic oprócz czarnego staniczka i czarnych jedwabnych majteczek.
Siedziała i machała z nudów nogami. Właśnie skończyła malować paznokcie lewej ręki i
wyciągnęła ją przed siebie, żeby lepiej ocenić efekt. Potem zbliżyła dłoń do ust i dmuchając,
zaczęła suszyć lakier. Jej prawa ręka powędrowała w bok i włożyła pędzelek do buteleczki na
stole. O kilka cali od jej oczu tkwił obiektyw potężnej lornetki ustawionej na trójnogu, którego
wsporniki oplatała swymi brązowymi udami. Spod lornetki wystawał mikrofon połączony kablem ze
skrzyneczką wielkości przenośnego adaptera umieszczoną pod stołem. Bond zauważył też inne
przewody - te łączyły skrzynkę z lśniącą anteną pokojową na kredensie przy ścianie.
Majteczki napięły się mocniej, kiedy dziewczyna nachyliła się, by spojrzeć w obiektyw.  Dobrał
damę i króla. Zbiera damy. Może połączy królów z dżokerem. Zrzuca siódemkę - powiedziała i
wyłączyła mikrofon.
Kiedy skupiała się na obserwacji, Bond zrobił parę kocich kroków i stanął tuż za nią, obok
krzesła. Wszedł na nie, modląc się, żeby nie zaskrzypiało. W ten sposób znalazł się na tyle
wysoko, żeby objąć leiką całą scenę. Podniósł aparat. Tak, to było to, jak na dłoni: głowa
dziewczyny, fragment lornetki, mikrofon i, dwadzieścia jardów niżej, dwóch mężczyzn przy stole
oraz ręka Du Ponta trzymająca karty. Bond mógł nawet rozróżnić ich kolory. Zwolnił migawkę.
Ostry trzask rozbłyskującej lampy i oślepiający blask światła spowodował, że dziewczyna
wydała z siebie przerazliwy, urywany krzyk. Gwałtownie odwróciła się do Bonda.
Agent zszedł z krzesła.
- Dzień dobry - powiedział.
- Kim pan jest? Czego pan chce? - Dziewczyna zakryła ręką usta. W jej oczach czaiło się
śmiertelne przerażenie.
- Niech się pani nie obawia. Załatwiłem, co chciałem załatwić, już po wszystkim. Aha, nazywam
się Bond. James Bond.
Ostrożnie odłożył aparat na krzesło. Zbliżył się do dziewczyny i stanął tak blisko, że poczuł jej
delikatny zapach. Była bardzo piękna. Cudownie jasne, niespotykanie długie włosy opadały ciężko
na jej ramiona. Lekka opalenizna nadawała jej oczom kolor szafiru, a usta miała śmiałe i wydatne,
takie, które ułożyłyby się w rozkoszny uśmiech.
Wstała i oderwała rękę od twarzy. Była wysoka, jakieś pięć stóp dziesięć cali. Jej ramiona i nogi
wyglądały tak, jakby uprawiała pływanie; czarny jedwab stanika z trudem opinał piersi.
Strach wolno tajał w jej oczach.
- Co pan chce zrobić? - spytała głębokim głosem.
- Tobie? Nic. Chcę się tylko nieco podroczyć z Goldfingerem. A teraz bądz grzeczna i posuń się
trochę. Niech no tam zerknę.
Bond zajął jej miejsce i spojrzał przez lornetkę. Gra toczyła się normalnie i Goldfinger niczym
jeszcze nie zdradzał, że łączność została przerwana.
- Jemu wszystko jedno, czy ciebie odbiera, czy nie? Przestanie grać?
Wahała się moment i odrzekła: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl