[ Pobierz całość w formacie PDF ]
buty i pędem zbiegł na dół.
Co się stało? zapytał doktora, dobiegłszy do nabrzeża.
Dzwon zagłady! Odezwał się!
Dzwon zagłady?
SOS. Ktoś wpadł w tarapaty, próbując przejść przez północno-zachodni punkt
czasohoryzontu!
Punkty czasohoryzontu o czym Jake wiedział były miejscami, przez które agenci
mogli przedostawać się do innych czasów.
Natychmiast naszła go straszna myśl, od której zakręciło mu się w głowie.
Czy to moi rodzice? spytał, przypominając sobie swoją przerażającą wizję.
Nie odpowiedział Chatterju. Sygnał wezwania pomocy nadszedł z przeszłości,
z końca osiemnastego wieku. Twoi rodzice zmierzali w przeciwnym kierunku.
Może zgubili się w czasie upierał się Jake. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy skręcili
w złą stronę.
Wszystko, co mamy, to SOS odparł doktor, otwierając walizę, aby skontrolować jej
zawartość.
Była pełna instrumentów medycznych, flaszek z miksturami i strzykawek.
Galliana i Jupitus krzątali się już na Tulipanie , uruchamiając maszyny. Chatterju
zamknął walizę i wbiegł po trapie na pokład.
Jake rozpaczliwie chciał pobiec za nim.
Czy mógłbym się przydać? W jakikolwiek sposób? zawołał z nadzieją.
Galliana i Jupitus odpowiedzieli spojrzeniem, które nie pozwalało wątpić o ich
negatywnym nastawieniu do tego pomysłu. Ale doktor Chatterju pośpieszył z odsieczą:
Im więcej rąk do pomocy, tym lepiej. Kto wie, w jakie kłopoty się wpakowali&
Kimkolwiek są.
Galliana pokiwała głową z ociąganiem.
Dobrze. Pośpiesz się.
Jake wbiegł po trapie, kiedy marynarze zdejmowali już cumy. Kilka sekund pózniej statek
odbił od nabrzeża i zaczął wykręcać w stronę morza. Wtedy Jake usłyszał za sobą łoskot głównej
bramy i szybki tupot nóg. Na nabrzeże wbiegli Nathan, tuż za nim Yoyo.
Co się stało? zawołał Amerykanin za odpływającym żaglowcem.
SOS od kogoś, kto przechodzi przez północno-zachodni punkt czasohoryzontu!
odkrzyknął Jake.
Dwoje jego przyjaciół stało na nabrzeżu i patrzyło bezradnie, jak Tulipan oddala się od
wyspy. Wkrótce rozpłynął się w mroku, prowadzony przez pierścienie konstantora w stronę
punktu czasohoryzontu.
Od czasu do czasu Jake zerkał na stojącą za sterem Gallianę. Wiatr rozwiewał jej długie
szare włosy. Jake uświadomił sobie, że zna ją jedynie jako mieszkankę wyspy, administratorkę,
nie poszukiwaczkę przygód. Teraz po raz pierwszy mógł sobie wyobrazić, jaka musiała być jako
młoda agentka w terenie, zdeterminowana i spokojna. Nagle zapragnął dowiedzieć się czegoś
o wyprawach, w których wzięła udział.
Komendantko zagaił. Czy mogę spytać, skąd mamy pewność, że wezwanie nie jest
pułapką zastawioną przez któregoś z naszych wrogów?
Wezwania pomocy są szyfrowane, podobnie jak wszystkie chronotelegramy
odpowiedziała, zerkając na konstantor. Ale, rzecz jasna, nigdy nie ma stuprocentowej
pewności.
Jupitus zilustrował tę wypowiedz, wyjmując pistolety ze skrzyni za kolumną steru.
Wręczył po jednym Gallianie i doktorowi Chatterju, ale Jake a pominął.
Wszyscy mają być uzbrojeni, panie Cole oznajmiła komendantka chłodnym tonem.
Jupitus podał chłopcu pistolet.
Tylko na wszelki wypadek, rozumiesz?
Jake skinął głową.
Kiedy trzy złote pierścienie konstantora zaczęły się zrównywać, załoga wzmogła
czujność, przepatrując ocean w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów statku w opałach. Przez
Atlantyk toczyły się potężne fale. Nagle Jake, obserwujący ze sterburty, usłyszał cichy gwizd.
Rozejrzał się wokół, potem wpatrzył się w ciemną wodę. Tajemniczy dzwięk przybierał na sile
i ostrości.
Coś tu jest! zawołał Jake i Jupitus z Chatterju podbiegli do relingu.
Na ich oczach morze przed statkiem zakipiało bąblami, a potem powierzchnia wody
zapadła się nagle, tworząc podłużne zagłębienie: odcisk kadłuba, który jeszcze nie zdążył się
w pełni zmaterializować. Jake a przeszedł dreszcz lęku.
Jupitus i Chatterju odciągnęli kurki. W twarze uderzył ich gwałtowny podmuch, rozbłysło
widmowe światło i w szum wiatru wdarły się okrzyki i skrzypienie drewnianych wiązań to
jednostka nagle nabrała kształtu, wypełniając sobą pustkę.
Był to nieduży jacht, o połowę mniejszy od ich statku. Z całą pewnością nie był to
Escape z rodzicami Jake a na pokładzie. Ale do kogo należał?
Ster lewo na burt! krzyknął Jupitus do komendantki, obawiając się kolizji.
Posłuchała go i Tulipan w ostatniej chwili odbił w lewo, niemal ocierając się burtą
o jacht.
Jake spostrzegł, że przybysz ma kłopoty. Dziób szedł pod wodę, a fale przelewały się nad
potrzaskanymi belkami pokładu. Mężczyzna w płaszczu z wysokim kołnierzem, najwyrazniej
jedyna osoba na pokładzie, stał na szeroko rozstawionych nogach i wołał o pomoc, starając się
przekrzyczeć wichurę. Był mniej więcej w wieku Galliany po pięćdziesiątce, jak oceniał Jake
i miał posturę poszukiwacza przygód. Pomimo wieku jego gęste, jasne włosy, które wydały się
Jake owi dziwnie znajome, nie nosiły śladu siwizny. Z pewnością mężczyzna nie był wrogiem,
bo Jupitus i Chatterju natychmiast porzucili broń.
Jupitus bez wahania wspiął się na reling i skoczył ponad spienioną wodą na uszkodzony
jacht. Wylądował ciężko, ślizgając się po przechylonym pokładzie w stronę mężczyzny. Jake
usłyszał, jak woła do żeglarza:
Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
Mężczyzna wskazał na swoją rękę, dając do zrozumienia, że jest złamana.
Jesteś sam?
Stanowcze skinienie głową.
Jupitus objął go ramieniem i poprowadził w górę pokładu, wołając do Chatterju, aby
rzucił im linę. Jake spostrzegł, że pod zdrowym ramieniem mężczyzna ściska skórzaną aktówkę.
Kto to jest? spytał komendantkę.
Nie odpowiedziała od razu, wpatrzona w przybysza w oszołomieniu.
To Isaksen. W jej tonie pobrzmiewał niepokój. Caspar Isaksen Senior. Albo Fredrik,
jak go nazywamy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]